piątek, 20 grudnia 2013
*
Fascynujący
stan,jaki niesie delikatne upojenie alkoholowe,nie wiążę się z większą
otwartością i swobodą. Jesteśmy zwyczajnie bardziej szczerzy względem
naszych myśli i uczuć. To,co szara codzienność spycha na dalszy plan,
wszelkie bariery, jakie wznosi racjonalność,opadają. Emocje, pragnienia
zakorzenione w tu i teraz. Tak samo wypowiedziane wówczas słowa, podjęte
działania. Błędem, który popełniają
ludzie wokół nas jest sądzenie, iż ujawnione zostało nasze 'prawdziwe
ja'. Nie, mili moi, 'prawdziwe ja' to zasady, według których żyjemy, w
miarę spójne zachowanie,jakie zwykliśmy przejawiać. Chwila upojenia
pozwala zaledwie wypłynąć tej pogrążonej w morzu racjonalności warstwie,
która tak czy inaczej, następnego dnia znajdzie się tam,gdzie była.
Niechciana. Niezauważona. Dlatego właśnie nie należy poważne traktować
słów wstawionych osób
wtorek, 10 grudnia 2013
***
W życiu spotykamy różnych ludzi. Jedni nas irytują, inni męczą, jeszcze inni towarzyszą nam jako znajomi,czy przyjaciele. Częśc z nich jest banalna, pretensjonalna, część zaś ma złożoną osobowość. Zdarzają się też ludzie interesujący. Nie patrzymy na nich w prostej skali od lubię-obojętnie- nie lubię. Najczęściej zaczynają nas interesować, gdy dostrzegamy pęknięcia biegnące wzdłuż naszej oceny ich. Chcemy zajrzeć pod powłokę, aby upewnić się, czy rzeczywiście się mylimy. Wówczas przed nami rysuje się zupełnie inny obraz. Ludzie tacy są jak pudełka. Chwytamy za wieko przekonani, że wiemy,co znajdziemy w środku, tymczasem kilka stwierdzeń wypowiedzianych mimochodem, jakieś zachowanie sprawia, że w środku miast przewidywanego wnętrza,znajduje się kolejne pudełko. Sytuacja ta powtarza się kilka razy, a my z frustracją odkrywamy, że o danej osoby wiemy coraz mniej, pomimo pozornego gromadzenia informacji. Przeciętną osobę ogarnia frustracja i składa broń, kwitując tą sytuację stwierdzeniem "skomoplikowana/trudna osoba". Nieliczne grono natomiast nie poddaje się, chcąc odkryć,motywy, to jaki człowiek tak naprawdę jest. Poświęca więc czas, poznając daną osobę na zasadzie wychwytywania pewnych wzorców w jej zachowaniu, słowach. Nie dostrzega co prawda owego "arche", ale jest z dużą dokładnością w stanie przewidzieć, jak ów człowiek zareaguje na pewne słowa, sytuacje. Gdy przewidywania potwierdzają się, pojawia się wewnętrzne zadowolenie. Wreszcie osiągnęliśmy jakiś krąg "zrozumienia". Nie jest to jednak sprzeczne z faktem, iż ludzie cały czas nas zaskakują. I Ci wydawałoby się bardzo banalni, i Ci mniej. Jesteśmy bowiem często zagadkami dla nas samych.
środa, 13 listopada 2013
Meanwhile...
Minęły dwa tygodnie, od
kiedy tu jestem. Klimat jest okropny, wiecznie pada i wieje. Zdążyłam poznać
już trochę ludzi, staram się wyrażać ostrożnie w stosunku do tych osób, o
których wiem, że mogą zaszkodzić. Co do pracy… to no cóż. Tak jak
podejrzewałam, mój organizm jest inny niż przeciętnej osoby tu przyjeżdżającej.
Obecnie jestem w stanie praktycznie wyrobić normę w przeznaczonym do tego celu czasie-
wiele zawdzięczam superviserce Justynie, która pokazała mi sposoby na zrobienie
łóżka przy minimalnej ilości ruchów, dzięki temu zaoszczędziłam dużo czasu. Tak
samo pokazała mi system, jakim powinnam się kierować przy pracy, aby wszystko
było jak najlepiej zorganizowane i nie tracić cennych minut. Poszłam za jej
wskazówkami i teraz pracuje wydajniej. Norma to 18 pokoi w 7,5 godz, ja jestem
w stanie zrobić przy zrównoważonej liczbie check outów i stayów 17 pokoi w tym
czasie, więc nie jest źle. Wiele dziewczyn skarży się na różne bóle - mi nic
nie dolega, co zawdzięczam mam wrażenie treningom i kondycji, którą dzięki nim
udało mi się wypracować. Nie mam problemu ani z plecami, ani z rękoma
(podnoszenie materaców czy ściągnie pościeli wymaga szarpaniny, więc ktoś o
słabo rozwiniętych mięśniach rąk ma przejebane), także ta robota to takie
trwające 8h cardio, nic więcej (cardio, bo wykonujesz w szybkim tempie pewne
sekwencje ruchów, jak szorowanie wanny, naciąganie pościeli, czy odkurzanie -
pracuje całe ciało, ale całość wymaga dobrej wytrzymałości, ponieważ musisz się
uwijać i nie ma mowy o odpoczynku czy przerwie). Generalnie nie jest najgorzej,
ponadto tak jak przypuszczałam, mam inną psychikę i praca pod wpływem stresu
czy gnębienie oraz pokazy siły spływają po mnie jak po kaczce. Za każdym razem,
gdy słyszałam jakieś komentarze słuchałam ich z uwagą i na zakończenie
dziękowałam za rady, to szybko wyjednało mi dobrą opinię u supervisorek i nie
mam z nimi problemu, raczej starają mi się teraz pomóc niż zaszkodzić. To jest jeden
z typowych błędów ludzi, którzy nie pracowali z przełożonymi - zamiast się
burzyć i mówić „zrobiłam wszystko dobrze” należy okazać postawę chętnego ku
poprawie jakości swej pracy człowieka - niezależnie, czy wszystko faktycznie
było dobrze, czy nie. Jak umiesz okazać szacunek, nikt cie nie będzie gnębił
długo niczym krnąbrne dziecko.
Obecnie do naszego
hotelu przyjęto od chuja ludzi, ciągle napływają nowe kobiety, co mnie irytuje,
ponieważ pracy w związku z zamieraniem sezonu jest coraz mniej, czyli codziennie
może przypaść ci mała ilość pokoi. To działo się właśnie ostatnio i
niepomiernie mnie irytowało bo co z tego, że pracę kończyłam o 12.45, czy też
chwilkę po 14, skoro ilość pokoi starczyła tylko na pokrycie kosztów
mieszkania? W tym tyg powinny mi przypadać już jakieś bardziej ludzkie liczby
tych pokoi. Planuję pozostać tu do 20grudnia i mam nadzieję, że przez ten czas
uda mi się cokolwiek zarobić, chciałabym bowiem odzyskać pieniądze, które
włożyłam w przyjazd tu i zakup potrzebnych rzeczy, tj. jakieś 250euro. Mam
nadzieję, iż uda mi się ten cel osiągnąć, ale jak będzie, czas pokaże.
Strasznie brakuje mi treningów, bez nich odczuwam pustkę i pewną bezcelowość -
im bowiem podporządkowałam swój tryb życia, snu, jedzenia etc, były źródłem
nieustającego szczęścia i satysfakcji. Teraz jestem pustą skorupą, to co
wcześniej stanowiło sens moich działań, zniknęło. Pokazuje też, że to uczucie,
które towarzyszyło mi, gdy stawałam wyprostowana i chwytałam sztangę, a całe
ciało mówiło „właśnie tu jest twoje miejsce” nie jest chwilowym kaprysem, który
trwał przez 4 ostatnie miesiące, a stwierdzeniem faktu. Dlatego też pocieszam
się tym, że jeszcze trochę i znowu wrócę do tego, co powinnam robić. Tylko
czasami przeraża mnie myśl, co by się stało, gdyby Kasia nie przedstawiła mi
tej dyscyplinie? Tyle lat przecież zmarnowałam nie zdając sobie sprawy z
wspaniałości targania żelastwa, dlatego też z perspektywy czasu jestem jej
niewypowiedzianie wdzięczna.
Początkowo strasznie
dokuczała mi tęsknota za domem, z wiekiem widzę robię się coraz bardziej
sentymentalna i coraz niechętniej poznaję nowych ludzi, a tu akurat trafia
wiele kobiet, których towarzystwo mnie zwyczajnie męczy. Mają bardzo
ograniczony umysł oraz horyzonty, a rzeczy, o których opowiadają, są dla mnie strasznymi
pierdołami. Tak np. na skoczka przyszła do nas 23 letnia Magda, która z emfazą
opowiadała o poznanych tutaj znajomych, jaraniu zielska o niemal codziennych
libacjach w ich domu. Innej, 53 letniej kobiecie (Monika) oczy zaświeciły się
na te słowa i Magda w wielkich słowach zapewniła ją, że zabierze ją na imprezę
i pomoże poznać jakiegoś przystojnego Holendra. No ja pierdole, babka za pare lat
będzie miała problem, żeby się samodzielnie wysrać, a w głowie jej teraz jakieś
wielkie romanse po godzinach pracy! Albo inna kobieta, która z dumą rozpowiada,
jaką to ma lekką rękę do wpierdolenia
komuś, kto tylko powie coś, co nie odpowiada jej gustom, nomen omen ma
54 lata i marzą się jej jeszcze suto zakrapiane imprezy. Są na szczęscie też i
osoby, które mówią z sensem, pracują ciężko i przedstawiają sobą coś więcej niż
głebie brodzika w wannie.
***
A teraz pora na garść
info o różnych nacjach widziane oczyma człowieka, który po nich sprząta.
1.
Chińczycy - wszelkiej maści mieszkańcy Azji
posiadają grubsze, twardsze owłosienie co skutkuje tym, że wszędzie jest w
cholerę włosów. Małych, grubych i praktycznie nie do pozbycia. Jest to dramat,
ponieważ w pokoju nie może znaleźć się nigdzie ani jeden włos. Poza tym
chińczycy zabierają w podróż cały swój dobytek życia, tj. talerze, sztućce, 10
par butów, poduszki, generalnie wszystko, co tylko uda im się przewieźć przez
granicę. No i zupki. Widać wierzą, iż za granicą naprawdę źle karmią, więc zabierają
całe tony przeróżnych zupek chińskich, które najczęściej gotują… w czajniku
elektrycznym. Śmierdzi to potem jakąś obrzydliwą rybą, wywabić się nie da,
generalnie masakra. Tipów nie zostawiają, bo i czemu? Wszak tylko upierdolili
cały pokój a pod stopami chrzęści makaron,
2.
Anglicy - jest to zaraz po hindusach
najbrudniejsza i najbardziej syfiasta nacja. Anglicy się nie myją. To fakt.
Potwierdzony naukowo. Poza tym biegają w brudnych butach po pościeli, i
uważają, że najpierw należy: wrócić i brudy wytrzeć w pościel, potem wetrzeć w
ręcznik, jeśli zeszło to super, teraz pora porozrzucać bieliznę po całym pokoju
i łazience, następnie zrobić szlak z ubrań i teraz nadeszła pora, aby zamówić winiacza
i pić go w każdym szkle, które znajduje się z pokoju, tj. najpierw w kieliszku,
później kubku, następnie szklance. Przecież następnego dnia przyjdzie głupia
pokojówka i wszystko umyje. Ok., teraz pora na przekąski, które należy spożyć w
łóżku. Ci, którzy się myją, korzystają z rzeczy typu: posypka Johnnssons baby
dla niemowlaków (do tej pory nie wiem, gdzie oni ją sobie sypią, ale cała
łazienka jest upierdolona w białym pyle), jakieś magiczne żele i mydła, które
drucianą szczotką należałoby ścierać z szyby prysznica/wanny. Mężczyźni lubią
też obsikać deskę klozetową oraz wytrzeć smarki o umywalkę. Kobiety zaś słyną z
ostrego, krzykliwego makijażu, który wycierają co noc w poduszkę. Cała zabawa
zaczyna się, gdy jest stay, a Ty musisz pościelić łóżko zasłane brudną bielizną
(a rzeczy gości nie powinno się ruszać) oraz odkurzyć podłogę, na której walają
się ciuchy. Tipów Anglicy nie zostawiają, jedynie syf taki, że ręce opadają.
3.
Hindusi - kto sprząta po hindusach ten
wie, co oznacza przegrać dzień. Hindusi nie korzystają z wanny, a jedynie stają
na podłodze w łazience i oblewają się wodą z butelek. Ponadto kobiety i
mężczyźni nie mogą załatwiać się w to samo miejsce, więc gówno oprócz wody w
łazience ściele się równo. Smród jest taki, że można zdechnąć a w hotelu, w
którym pracuję nie ma otwieranych okien, tylko klimatyzacja. To jest koszmar, a
masz 20 min, aby to wszystko ogarnąć. Tipy? A co to jest?
4.
Japończycy - z włosami sprawa ma się tak
jak i z chińskimi, rzadziej jednak zabierają dobytek życia, są uprzejmi i
często wychodzą, więc pokoje z powodu DND (do not disturb) nie odchodzą. Nie
syfią tak strasznie, czasami zostawiają tipy.
5.
Biznesmeni - kategoria, o której marzy
każda pokojówka, praktycznie nic nie tknięte, nie trzeba więc dokładać gąbek,
mydełek, kaw, herbatek etc etc, pokój czysty, łózka wyglądają, jakby ktoś z
nich korzystał, a nie przeszedł po nich tajfun, w łazience brak syfu. Tipy
zostawiają praktycznie zawsze, ubrania się ładnie powieszone na wieszakach,
brak brudnej bielizny walającej się po podłodze. Każdy chciałby po nich
sprzątać.
Inne
nacje w jakiś większy sposób nie dają o sobie znać. Czasami pokój jest
brudniejszy, czasami czystszy. Nie ma na to reguły, jak w przypadku wyżej
wymienionych osób. Enyłęj, jak widać, nawet w takiej pracy można się wiele
nauczyć i nabyć resentymentów do ludzi.
W
Holandii nie ma twarogu, Był to podstawowy składnik mojej diety, więc teraz
strasznie cierpie. Ze względu na ceny nie gotuje sobie i moja dieta składa się
z rogalików, masła orzechowego, pół kg jogurtu brzoskwiniowego, miseczka
płatków z mlekiem, raz w czas pizzy mrożonej oraz dużej ilości wody. Wpierdalam
teraz coś koło 2800 kcal dziennie (czyli od cholery więcej, niż normalnie)
ponieważ tu nie ma niskokalorocznych rzeczy, naprawdę. Mam wrażenie (być może
mylne), że powoli przestają być widoczne mięśnie, ale nie tyje raczej (nie mam
wagi, ale wzięłam metr krawiecki, więc sprawdzam obwody, coś tam spadło z
brzucha a poza tym wszystko stoi), w każdym razie noszę teraz rozmiar spodni
34-36 (całe życie nosiłam 40-42, więc w tych parach, które mam, się zwyczajnie
topie i wiszą na mnie), co jest dla mnie strasznie dziwne, jestem ciekawa, jak
będę wyglądać po miesiącu takiego śmieciowego żarcia. Z innych rzeczy to
koszmarnie mi się tu śpi, pod moim łóżkiem ciągną się rury z ogrzewaniem co
sprawia, że ono wiecznie drży przez wstrząsy oraz słychać wkurwiającei
przyprawiające o ból głowy buczenie, poza tym wpsółlokatorka chrapie jak
morświn, nawet moja matka nie chrapie tak głośno, a do tej pory była moim
wyznacznikiem mistrza chrapania.
Mimo
tych wszystkich niedogodności, powoli przyzwyczaiłam się do życia tutaj,
chociaż dalej to miejsce zdecydowanie mi się nie podoba i drugi raz raczej tu
nie zawitam. Jak będę miała czas i chęci, to postaram się poruszyć kwestię
perspektyw pracy tutaj oraz wstępnie naszkicować działanie systemu socjalnego,
gdyż Holandia jest przykładem państwa, które ciężko trawi taką falę emigrantów
z jednej strony wraz z starzejącym się społeczeństwem z drugiej.
poniedziałek, 4 listopada 2013
Pokojówka w Holandii - czyli nowy rodzaj upodlenia
Nienawidzę wyjeżdżać.
Kiedyś, gdy byłam małym i durnym gówniarzem myślałam z zachwytem o pracy,
dzięki której będę mogła wyjeżdżać, nigdzie na dłużej nie zagrzać miejsca,
wciąż poznawać nowe okolice i ludzi. Gdy podrosłam i mój charakter zaczynał się
z kształtować i zamieniać w stałe struktury zrozumiałam, jak bardzo się
myliłam. Każdorazowo psychiczne cierpienie, które pojawia się, kiedy zmuszona
jestem wyrwać się z swojego poukładanego świata i życia, gdy kolejne
okoliczności zmuszają mnie do porzucenia ważnych dla mnie ludzi, niszczy mnie
to od środka. Pojawia się uczucie pustki i straty, którego nowe doświadczenia
nie są wstanie wypełnić. Często słyszę, że trzeba w życiu wszystkiego
spróbować. Otóż nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Nie trzeba próbować
jedzenia robaków by wiedzieć, że są paskudne. To, kim jesteśmy pomaga nam
zdefiniować szereg rzeczy, które warte są wypróbowania oraz te, których należy
unikać. Dlatego też będąc w Polsce wiedziałam, że kolejny wyjazd „za chlebem”
przyniesie ten sam ucisk w piersi, jak wcześniejsze sytuacje, gdy musiałam
porzucić stabilizację na rzecz nieznanego.
***
Na wyjazd zdecydowałam
się z powodu problemów z znalezieniem pracy w Polsce oraz wizją dorobienia się
jakichś oszczędności pracując za granicą. Że łatwo nie będzie,wiedziałam od
początku. Zresztą pracy, takiej naprawde ciężkiej fizycznie się nie obawiałam -
zbyt wiele w tym swoim krótkim życiu zapierdalałam, nierzadko zbliżając się do
granic wytrzymałości mojego ciała, kiedy ból skatowanych mięsni stawał się
potworny, a w głowie kołatała tylko myśl „niech to się skończy, ja już dłużej
nie mogę” - mimo to jednak zaciskałam zęby i pracowałam dalej. W noc
poprzedzającą wyjazd siostrze udało się dokopać do informacji o agencji pracy,
w której się zatrudniłam - pisano tu o niewolnictwie, nieludzkich warunkach,
oszustwie nie wypłacania większości pensji, jak i oszustwie w sprawie pracy nie
na godziny, a na akord, tj. liczy się ilość przepracowanych pokoi. Kobiety
pisały o zniszczonym zdrowiu i nerwach, o psychicznym terrorze przełożonych i
wielu innych rzeczach, które czyniły pobyt tu dla nich niewykonalnym. Było już jednak
za późno, aby się wycofać, poza tym najlepiej takie rzeczy zbadać na własnej
skórze. Przyleciałam więc do Amsterdamu, gdzie z lotniska odebrał mnie koordynator
i zawiózł do biura, gdzie podpisałam
stosowną umowę, a następnie odwiózł mnie do mieszkania. Tego dnia akurat szalał
tajfun, pierwszy raz nie mogłam oddychać z powodu pędu powietrza, czy też
musiałam trzymać się barierek, aby nie zwiało mnie na ulicę. Mieszkanie
mieściło się w bloku w samym środku tureckiej dzielnicy, gdzie praktycznie
białego człowieka uraczyć się nie dało. Ponadto, jak się okazało, trafiłam w
sam środek konfliktu pomiędzy dwoma wrogimi obozami: jedną stronę stanowi moja
współlokatorka, 29 letnia Asia, która od 5 lat błąka się po Europie zaczepiając
się w różnych pracach, najwięcej czasu jednak spędziła tu, w Holandii, gdzie
znalazła sobie chłopaka, który z kolei przyjechał w poszukiwaniu pracy z
Portugalii. Druga strona to Bożenka ok. 45 letnia drobna kobieta, ogolony na
łyso 28 letni Polak, Edward oraz młodziutka i durnowata Weronika, to oni rządzą
mieszkaniem i z bezwzględnością prześladują oraz uprzykrzają życie osobom,
które nie chcą się im podporządkować. W ten sposób wykurzyli całą rzeszę osób,
manipulując nimi, obmawiając i stosując przeróżne fortele łącznie z groźbami.
Zarówno Bożenka, jak i Asia potwierdziły wszystkie opinie, jakie znaleźć można
w necie- o niewolniczo ciężkiej pracy, wypłatach takich, że starczy Ci tylko na
jedzenie i wielu, wielu innych rzeczach. Podkreślając przy tym wielokrotnie,
jak koszmarnie ciężka jest to praca. Około 90% kobiet nie wytrzymuje pierwszego
tygodnia bądź dwóch - każda z tych kobiet to przykład innej, smutnej historii i
tego, jak zostały potraktowane przez jebaną Polskę. Przyjechała tu kobieta,
która miała sklep z ręcznie robionymi naczyniami,wazonami i innymi
rekodziełami, zostałą oszukana przez częśc klientów, którzy nie zapłacili za
zakupy oraz okradziona w nocy, straciła swoje źródło utrzymania, nasze drogie
państwo natomiast wlepiło jej taki podatek, że stanęła w obliczu
kilkudziesięciu tysięcznego długu. Wyjazd w celu zarobkowym jawił się jak
marzenie, zostawiłą więc 18 letnią córkę i pojechała, gdy zobaczyła nieludzkie
normy, których nie dało się wykonać, aby uzyskać pensję, o jakiej mówiło biuro,
załamała ręce. Maksymalna ilość pokojów, jaką była wstanie zrobić wynosiła 14,
a podstawą jest 18. Siedziała kobiecina więc po 9-10 godzin dziennie, gdy
tymczasem płacono jej tylko za 5 godzin, reszte robiła za darmo. Ponadto zawsze
coś było nie tak w posprzątanym pokoju, wiecznie ją cofano, aż zaczęła wątpić w
siebie (takie załamanie podobno każda kobieta przeżywa, ciągle gdy jest
besztana, gdy wiecznie jest coś nie tak, nie wyrabiasz się w czasie, bo masz
np. 20 min na posprzątanie apartamentu, gdzie nie może znaleźć się ani jeden
włos! Niezależnie, czy na podłodze, łózku, czy łazience), załamała się i
wyjechała po dwóch tyg z łzami w oczach, mając jeszcze większe długi (za coś
bowiem trzeba było kupić bilet). Inna kobieta została zwolniona po 25 latach
pracy jako księgowa, w urzędzie pracy wysłano ją na staż, który prowadził 25
letni chłopaczek, kobieta wyśmiała to, bo czego on może ją nauczyć, skoro 25 ma
lat doświadczenia w tej branży? Przyjechała, zrezygnowała po tygodniu -
koszmarnie ciężka praca fizyczna + brak szacunku dla pracownika jako istoty
ludzkiej totalnie ją zbił z nóg. Inna kobiecina zostawiła męża oraz 2 małe
dzieci, pracowała wcześniej jako nauczycielka, ale szkołę zamknięto, żadnej
innej pracy nie udało się znaleźć, a małe dzieci na utrzymaniu, też wyjechała i
zrezygnowała po miesiącu, zaciskała zęby ze względu na rodzinę, ale psychika
zaczęła jej siadać, ciało nie wytrzymywało wysiłku, Wróciła mając tylko tyle
pieniędzy, co na powrót. Setki młodych dziewczyn po szkole/studiach z braku
pracy i perspektyw wyjeżdżają łudzone wizją zarobku i możliwości stanięcia
finansowo na nogi. Odbijają się od muru brutalnej rzeczywistości,
nieprzygotowane na ciężki zapierdol, na traktowanie jak podgatunku ludzi -
robaków z płaczem wracają do Polski. Zostają nieliczni - weterani, które są w
stanie podołać ciężkiej pracy oraz przeszły kryzys i nie załamały się. Te pare
osób pracuje dalej. Gdy człowiek słyszy te oraz wiele innych historii, dopada
go bezsilna złość ,w jakim pojebanym kraju my żyjemy, że zmuszeni jesteśmy na
masową migrację za pracą? Oderwani od domu, rodziny, wrzuceni w upiorny świat,
gdzie jesteś niczym, tylko nędznym robakiem, którego obowiązkiem jest zapierdol
do granic sił. I zdarzyć się to może w każdym wieku - nieważne, czy masz 20 czy
50 lat - nigdy nie możesz uzyskać pewności, że teraz nareszcie „wyszedłeś” na
prostą. Holandia jest przepełniona po brzegi emigrantami całego świata, firmy
zatrudniają pracowników tylko i wyłącznie przez agencje zatrudnienia - tak jest
wygodniej, stajesz się mięsem, za które jedna firma płaci drugiej, na twoje
miejsce znajdą się setki innych, równie zdesperowanych. Od dzisiaj mnie oraz
wielu innych pracowników „dzierżawi” holenderska firma od polskiej agencji
zatrudnienia. Nikt owej firmy na oczy nie widział, tylko co niektórzy wiedzą,
jak się nazywa - a mimo to staliśmy się jej „własnością”. Nikt z nami tego nie
uzgadniał, nie uprzedzał etc. Zresztą, po cóż miałby to robić? Jesteśmy jak
konie pociągowe, które jeden właściciel może wypożyczyć drugiemu, kiedy ten ich
potrzebuje. Jedyne zmiany, jakie zaszły,
to jeszcze mniejszy czas na posprzątanie pokoi. No i podobno mają pojawić się
nowe ubrania służbowe, bo to w czym teraz chodzimy ciężko nawet skomentować.
Pożółkłe ze starości, podziurawione bluzy i spodnie przypominające worki
pokutne nadają nam kuriozalny wygląd. Wyobraźmy sobie zresztą - 4 gwiazdkowy
hotel, a po korytarzu snuje się człowiek w poplamionym, starym białym worze,
przy każdym kroku zaś widać kolana, które przeświecają z olbrzymich dziur w
spodniach. Nawet w szpitalach psychiatrycznych noszą lepsze rzeczy. Poza tym
trzeba cały czas uważać, co i do kogo się mówi, jest masa fałszywych osób,
które zrobią wiele, by Ci zaszkodzić z czystej złośliwości, plotki szerzą się
wielką falą, a wszystko spowija aura słodkiej fałszywości. Jak długo tu zostanę
nie wiem, w przeciwieństwie do większości osób tu przyjeżdżających miałam
kontakt z ciężką pracą, życie też mnie nie oszczędzało, wiec generalnie trochę
potrzeba, aby mnie psychicznie złamać. Jak kasa nie będzie się zgadzać -
wypierdalam. Jak za bardzo będą mną pomiatać - też. Nie mam zamiaru za byle
grosz zapieredalać jak głupi osioł czy dać się traktować jak śmieć. Chyba, że z
kasą nie będzie najgorzej, wówczas co wielokrotnie uświadomiło mi życie, jestem
w stanie znieść bardzo wiele jeśli o warunki pracy chodzi czy też traktowanie
przez przełożonych. Resztę zweryfikuje czas. Często słyszę, czy przyjechałam tu
na stałe. Odpowiadam wymijająco, że wszystko zależy od tego, jak będę sobie
radzić w pracy, ale prawda jest taka, że niezależnie od wszystkiego nie wiąże z
tym miejscem żadnych planów, które przekraczałyby najdłuższy okres w postaci
kilku miesięcy. Moja rodzina i bliscy są w Polsce, a na dłuższą metę nie
potrafię żyć z dala od tej emocjonalnej więzi, która daje mi poczucie
bezpieczeństwa i przynależności. A tego żadne pieniądze nie są w stanie
zapewnić.
***
Jutro przypada mój
pierwszy dzień pracy samej, standardowo jak to w takiej sytuacji bywa dostanę
10 pokoi i pojawi się ostateczny sprawdzian, co pamiętam a czego nie oraz ile
czasu mi to wszystko zajmie. Zobacze tez, ile razy będę zawracana, aby coś
poprawić. Później jak będę miała czas opiszę, na czym dokładnie ta praca
polega. Warto byłoby jednak wspomnieć o tym miejscu, w którym się znalazłam, a
więc o Amsterdamie. Pierwsze słowo jakie ciśnie się w związku z nim to
porządek. Już lecąc samolotem zaskakiwała niezwykłą precyzja, z jaką były
podzielone pola - wyglądały jak odmierzone przy pomocy linijki równe
prostokąty, całość z lotu ptaka zaskakiwała geometryczną precyzją. Nawet kanały
przecinające cały Amsterdam tworzyły równe półkola. W samym mieście ciężko
doszukać się jakiejś dysharmonii, nawet wejście do komunikacji miejskiej nie
jest takie proste - są oddzielnie drzwi, którymi się wchodzi oraz takie,
którymi się wychodzi. Pierwsze i 4 są wejściowe, resztą się wychodzi. Na tablicy
wyświetla się nazwa następnego przystanku wraz z informacją, jakie inny środki
komunikacji (tj. busy, tramwaje czy metro) z niego bądź pobliskiego odjeżdżają
wraz z ich numerami. Aby autobus czy tramwaj się zatrzymał należy nacisnąć
przycisk stop, które są rozlkowane przy każdym siedzeniu, inaczej kierowca się
nie zatrzyma. Kolejna ważna różnica to brak biletów, używa się kart
magnetycznych, które przy wejściu i wyjściu należy przyłożyć. Wszystko to, aby
zaoszczędzić jak najwięcej czasu oraz jeszcze bardziej uporządkować życie
Holendrów. Wszędzie jest czysto, nie ma brzydkich, starych budynków, które
sterczałyby gdzieniegdzie, jak to zdarza się wielokrotnie w polszy, żadnego
grafitii, śmieci na ulicach, czy chociażby nierówno położonej kostki brukowej. Budynki
postawiono z rozmysłem, to samo tyczy się ulic, które z perspektywy wyglądają
jak równe linie, przystanki są nowe i zadbane, brak jakichkolwiek śladów
wandalizmu. Wszystko zostało postawione w tym mieście z rozmysłem, nie ma
miejsca na inne użytkowanie, niż to, które zamyślili twórcy poszczególnych
części miasta. Amsterdam ze względy na ilość kanałów często zwany jest Wenecją
Północy. By to lepiej zobrazować posłużymy się przykładem - każdy z nas wie,
jak wyglądają pierścienie, które tworzą się na wodzie. Kanały przecinające
Amstersdam przypominają właśnie takie pierścienie odchodzące od środka, tworzą
równe półkola. Dlatego też nie ma możliwości nie mieszkać w pobliżu któregoś z
nich, w drodze do pracy mijam 3 bądź 4, znajdują się niedaleko domów
mieszkalnych, a sporo część ludności parkuje tam swoje łódki, czy też żaglówki,
co tworzy dosyć kuriozalne wrażenie, iż mieszkańcy tego miasta równie dobrze do
pracy mogą popłynąć.
\Często można spotkać
się z opinią, iż Holandii dużo ludzi jeździ rowerami, Jest to błędne mniemanie
- tam wszyscy się poruszają w ten sposób, samych rowerów jest z pierdyliard a
może i więcej. Dlatego też należy być czujnym - kierowcy samochodów są uprzejmi
i zwracają uwagę na przechodniów, rowerzysta - nigdy!
***
Jestem po pierwszym
tygodniu pracy. To jest koszmar. Obóz pracy to doskonałe określenie. Gdybym
mogła, wyjechałabym już dziś, ale nie mogę. Dlaczego? Firma doskonale sobie to
wymyśliła. Bez numeru sofi wypłata jest podobnież „nielegalna”. Ale praca jak
się okazuje, jest jak najbardziej legalna. Po tym, jak staliśmy się inwentarzem
nowej firmy, zaszło wiele niekorzystnych zmian, które jeszcze bardziej
utrudniają pracę. Mam nadzieję, że sofi uzyskam w tym tygodniu, bo z „zarobionej”
kasy nie starczy mi nawet na jedzenie, a co dopiero na powrót do Polski.
Wczoraj nie dostałam trolleya(tj wózka, gdzie jest pościel i wszystkie rzeczy niezbędne
do sprzątnięcia pokoju i uzupełnienia brakujących rzeczy) latałam więc po całym
piętrze po poszewki na pościel, mopa etc. w związku z czym 9 pokoi
(zapierdolonych tak strasznie, że łzy człowiekowi w oczach stają) zrobiłam w 8
godzin. Zapłacą mi jednak tylko za 3,5 h. Ogółem sprawa wygląda tak - arbex liczy
sobie za każdą naszą przepracowaną godzine, ale nam płaci za pokój. Po wstepnych
obliczeniach na podstawie roznych zebranych informacji wyszło mi, że za posprzatanie
pokoju brutto masz 3,6 euro. Netto to jakies 2,6-7 euro.To jest wyzysk w
najczystszej postaci, ponieważ my pracujemy na tych jebanych oszustów, płacimy
im ubezpiecznienie, za mieszkanie, a oni jeszcze potrącają z naszej wypłaty
olbrzymie pieniądze bo godz naszej pracy to..19euro! A my z tego zobaczymy przy
dobrym tempie 7,2 euro na godz. Druga sprawa
to ilość pokoi, którą jesteśmy w stanie zrobić. Są ich dwa rodzaje check outy,
które trzeba wysprzątać totalnie i przygotować (masz na nie 20 min, a prawda
jest taka, że jak masz do zrobienia dwa łóżka to one same pochłaniają 15 min
jak się spieszysz) a co łazienką? Pomyciem szklanek i wypolerowaniem ich? Te
pokoje to zmora a są liczone tak samo jak staye. W tych przebywają goście i
trzeba umyć łazienkę, wymienić ręczniki, zaścielić łóżka oraz zmyć podłogę,
pomyć szklanki etc etc. Na to masz 10 min. Robi się je o niebo szybciej i
łatwiej, ale nikt nie patrzy, jaka różnica jest między nimi- 10 check outów to
można się zatyrać, a 10 stayow spokojnie do 14 jesteś w stanie zrobić. Ludzie,
jak widzą nas pchających ten 100 kg wóz w poszarzałych, poplamionych i
podartych ubraniach chwytają się za głowę i się słyszy po ang „Spójrz tam,
widzisz?” (wskazując na nas) „Mój Boże”. To co się tu dzieje to łamanie praw człowieka,
pracy etc. Także mój plan to zdobyć sofi i jebać to wszystko, mam nadzieję, że
stanie się to niebawem, bo każdy dzień tej harówy za psi grosz mija się z
celem, a ta firma nie chce oddać tak łatwo kury znoszące złote jajka, jakimi
jesteśmy my i robi bardzo wiele utrudnień, słyszałam o dziewczynach, którym
grożono, utrudniano wszystko na każdym możliwym kroku. To od nich zależy
uzyskanie sofi, samej nie mogę iść do biura, ponieważ już mnie zgłosili jako
pracownika. Oni specjalnie tak bardzo opóźniają to, aby trzymać w niepewności pracowników
i nie pozwolić im odejść za szybko. Enyłej, teraz doskonale rozumiem, czemu 90%
rezygnuje i stąd ucieka.
środa, 24 lipca 2013
**
Czasem przytłacza mnie ilość
głupoty ludzkiej, z którą się stykam. Druga rzecz, co do której nie mam wątpliwości
to głębokie przekonanie o tym, że większość ludzi z natury jest zła. Brak im jednak
odpowiednich możliwości, poczucia bezkarności oraz uprawnień, by mogli w pełni
się „realizować”. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy przez chwilę przestają
obowiązywać nas prawa narzucone przez państwo oraz zasady moralne, wtedy na jaw
wychodzi prawdziwa twarz wielu ludzi, skryta głęboko pod maską nałożoną przez
społeczeństwo, pod warstwą utartych frazesów, które ludzie stosują w swoim
życiu z powodu lęku przed ostracyzmem społecznym. Gdy przestaje obowiązywać nas
prawo – w myśl zasady bezkarności. Wówczas feeria barw okrucieństwa i egoizmu
odmalowuje imponujący obraz. Obraz, który później szybko zamiatany jest pod
dywan, wypierany z świadomości ludzi. Wreszcie, znajdują się argumenty,
tłumaczące, czemu krwawe mordy, brutalne zachowania wobec innych ludzi oraz
zwierząt musiały się odbyć. Czemu porywano dzieci, które później służą za żywe
tarcze, czemu gdy ilość gwałtów staje się niewygodna, przestaje się je
odnotowywać, czemu wszelkiej maści zwierzęta traktuje się gorzej niż przedmioty
i skazuje setki milionów z nich na los z piekła rodem, ponieważ przestrzeganie
zasad jakichś tam praw międzynarodowych za dużo kosztuje, najlepiej więc miast
ogłuszyć zwierzę, zawiesić je do góry nogami na haku, a następnie poderżnąć gardło,
by się wykrwawiło i skonało w męczarniach. A gdy zbyt niewygodne jest czekanie,
można rozpocząć krojenie zwierząt jeszcze, gdy są żywe. Ludzie to w istocie
najokrutniejsze stworzenia stąpające po tej planecie, ogarnięte chciwością,
zdolne do największej podłości. A jednak racjonalny umysł nie próżnuje i
potrafi niemal każdy czyn wytłumaczyć na korzyść danego człowieka, by zbytnio
nie męczyło go wpojone poczucie zasad moralnych oraz etycznych, zwane przez
niektórych sumieniem.
czwartek, 18 lipca 2013
Kogo naprawdę potrzebujemy?
Ciekawie czasem spogląda się, jak
ludzie zmieniają się z upływem czasu. To, że znaliśmy kogoś 2 – 3 lata
wcześniej nie oznacza, że będziemy mogli
z nim obecnie znaleźć wspólny język, i na odwrót. Niektórzy ludzie dojrzewają,
dorastają, inni zaś zostają w tyle, zakończywszy już swój rozwój osobowy. To,
co kiedyś łączyło nas z innymi, znika. Wraz z upływem czasu część ludzi
nieuchronnie zmienia się, dewaluują się wartości, powstają nowe pragnienia,
aspiracje. My z przed roku samym sobie czasem wydajemy się innymi ludźmi. W
takich chwilach warto zadać sobie pytanie – kogo potrzebujemy? Niby proste, ale
praktycznie nikt się nad tym nie zastanawia. Jest pewne grono osób potrzebnych
nam do normalnego funkcjonowania. Polegamy na nich, liczymy się z ich zdaniem. Wreszcie,
dobrze czujemy się w ich towarzystwie. Każdy ceni te osobniki z innego powodu. Warto
więc poświęcić chwilę i zastanowić się, kim są w naszym życiu takie osoby. Oraz
ile ich jest. Spora część z nas marnuje czas na bezsensowne dyskusje, rozmowy,
na utrzymywanie zupełnie niepotrzebnych kontaktów. No właśnie. Przyjęło się
bardzo źle myśleć o tzw. osobach, które odzywają się, gdy czegoś potrzebują. Smutna
konstatacja jest taka, że każdy czegoś potrzebuje. Nasz przyjaciel też. I
rodzeństwo. Kuzyn. Tylko patrzymy na to inaczej. Nie ma bezinteresownych
relacji międzyludzkiej, za każdym razem nawiązujemy je w jakiś celu. Bo nam się
nudzi. Mamy ochotę z tą osobą pogadać. On zna się na tamtym. Ona doradzi mi,
jaki przepis wybrać. Przyjaciel wysłucha, zrozumie mnie etc. Udawanie, że jest
inaczej, uznać można za czysty przejaw hipokryzji. Dlatego też, gdy ktoś po 3
latach nagle się odzywa z jakimś pytaniem czy prośbą, ponieważ coś tam mgliście
pamięta, że się na tym znaliśmy, idiotyzmem jest wzdychać, oczy wznosić pod
sufit i jebać opisami typu „odzywa się tylko wtedy, gdy czegoś chce, o ja
biedna nieszczęsna(y)”. Przykro mi powiedzieć, ale to jest do cholery normalne.
Ty też tak robisz. I nie zaprzeczaj. Gdybyśmy nie potrzebowali ludzi i tak
świetnie czuli się sami ze sobą, moglibyśmy znaleźć miejsce do życia z dala od
wszystkich (co część osób robi). I nie wynika to z faktu, że to jacyś „dziwacy”.
Ot, po prostu mają inne potrzeby. Np. potrzebę spokoju od bezsensownej
paplaniny czy durnoty ludzkiej, która bije z każdej niemal strony. Warto to
uszanować, a nie zarzucać komuś zgorzkniałość czy nieuprzejmość. Prawda bowiem
jest taka, że wbrew pozorom nie każdy się cieszy, gdy ktoś chce z nim nawiązać
kontakt i uważa to za zaszczyt. Wracając jednak do meritum. Zamiast pozwalać
płynąć naszemu życiu, które wypełnia wiele zajęć zwyczajnie marnotrawiących
naszą energię zapytajmy czasem siebie, kogo tak naprawdę potrzebujemy. Lepiej
mieć bowiem kilka osób, które niezależnie od sytuacji zawsze staną za nami
murem, niż tryliard płytkich znajomości utrzymywanych, bo „wypada”. Chyba, że
ktoś woli ów tryliard. Pytanie tylko, dla ilu osób z tak dużego grona znajomych
naprawdę coś znaczymy. Jak zwykło się mawiać, nie ilość, a jakość.
wtorek, 29 stycznia 2013
O czym się milczy?
Jako, że odnalazłam nowe hobby (polegające na zbieraniu różnych informacji o stanie gospodarki krajowej, czy też bezrobocia), postanowiłam raz na jakiś czas zapisywać je w postaci notek.
Obecnie przeżywamy prawdziwą nawałnicę haseł typu "kierunki humanistyczne to fabryka bezrobotnych", "informatyka da Ci przyszłość i duże pieniądze" , "absolwenci studiów wyższych to durnie i obiboki" z jednej strony, a "bez studiów jesteś nikim" , "musisz mieć mgr przed nazwiskiem, bez tego nigdzie na zajdziesz" z drugiej. Skołowana młodzież, która po ukończeniu licem/ technikum staje przed wyborem, czy zacząć pracować, czy może się kształcić, częstokroć obawiając się gwałtownego wejścia w dorosłość oraz odpowiedzialność finansową za samego siebie, wybiera studia. Wbrew lansowanym powszechnie hasłom, ludzie nie są równi. Tak jak i (pomimo olbrzymiej nagonki) nie każdy może być informatykiem, matematykiem, czy po prostu dochrapać się tytułu inżyniera.
Niby takie banalne, oczywiste, a jakoś nikt z środowiska politycznego, czy medialnego, pojęć tego nie może. A bynsjmniej publicznie się na ten tematy nie wypowiada.
Cóż wieć mamy?
W roku 2012 wg. danych GUSu co 8 osoba bezrobotna, ma wyższe wykształcenie. W stolicy co czwarta. I nie wierzę, naprawdę nie wierzę, że każda z tych osób skończyła studia humanistyczne. Przywołajmy więc garść innych danych. Jakie kierunki w zeszłym roku były najczęściej wybierane? Z 32 tys. studentów miejsce pierwsze zajmuje.. pam pam pam.... informatyka! Na drugim z 28 tys. jest zarządzanie (zarządzać chce każdy, a robić nie ma komu, jak głosi jedno z powiedzonek). A tymczasem studia na kierunku filologia klasyczna w owym roku w Toruniu podjęło 5 sztuk młodzieży, filozofię 18 ( z czego 65% to dwukierunkowcy), o innych studiach z zakresu szeroko pojętej 'humanistyki' żal się po prostu wypowiadać. Gdzie więc pognała cała ta "przyszłość Polski"? Ano tłumnie zgromadziła się na kierunkach takich jak prawo, administracja, zarządzanie, ekonomie, finanse i rachunkowość, stosunki międzynarodowe itd. itp. Pomyślmy więc, cóż stanie się z tymi wszystkimi studentami, którzy naiwnie wierzą, że jeśli skończą prawo / ekonomie / informatykę, to absolutnie znajdą pracę (wszak nie są to kierunki humanistyczne, czyż nie?). Rynek pracy rok rocznie zalewa rzesza kilkudziesięciu tysięcy osób z takim wykształceniem, ale o tym, ile z nich faktycznie znajduje zatrudnienie, prasa milczy. Sondaże milczą. Wystarczy jednak wybrać się na rozdanie dyplomów mgr. w grudniu i zapytać swoich znajomych, kolegów z roku, ilu z nich znalazło pracę? A ilu dzięki znajomościom? Obraz rysujący się po otrzymaniu na powyższe pytania, jest co najmniej smuteczkowy.
Wróćmy jednak na chwilę do statystyk.
Ile osób w zeszłym roku straciło pracę? 360 tys. ludzi zostało zwolnionych. Ile w przeciągu samego grudnia 2012 r.? 76 tys. (wszelkie dane, którymi się posługuję, są ogólnodostępne i pochodzą z GUSu, ZUSu oraz magicznych instytucji zajmujących się zbieraniem informacji o liczbie osób pozbawionych pracy).W tym roku szacuje się, że będzie ich o 40 tys. więcej. Przy czym autorami takich szacunków są niezależni ekonomiści, nasz rząd bowiem twierdził, że w 2012 r. pracę straci nie więcej, niż 120 tys. osób, podobnie ma być w tym roku. 80% splajtujących firm, to firmy budowlane, które pociągają za sobą metalurgię, meblarstwo, logistykę i wiele innych, powiązanych branży. O tym jednak też się nie mówi. Miast tego, roztrząsamy wciąż od nowa aferę "małej Madzi", obecnie zaś legalizację związków partnerskich. Gdy sytuacja gospodarcza jest wyjątkowo zła, czy też politycy przegłosowują kolejne, szkodliwe ustawy, na forum publiczne wypływają afery wzbudzające szereg skrajnych emocji. A rzesza głupich ludzi, których nie stać na samodzielne myślenie, podąża jak baranki na rzeź.
Kolejna garść informacji. Jak myślisz, ile nasz rząd Polski zarabia na grabieżczym tzw. podatku Belki od naszych oszczędności? 2,4 mld złotych. W ostatnich trzech latach właśnie tyle wynosiła kwota rocznego zysku z tego przepisu. Na czym polega cała zabawa? Jest wręcz banalnie prosta. Wyobraźmy sobie - mamy mieszkanie na kredyt, dwójkę dzieci oraz współmałżonka, widzimy, jaka jest sytuacja w kraju, i że na starość nie ma co liczyć na emeryturę, gdyż ZUS już w tym momencie jest niewypłacalny. Postanawiamy więc odkładać pieniążki w banku na lokacie. Nasze ciężko zarobione pieniądze, które chcemy, aby w skali roku rosły sobie spokojnie o te kilka procent. Takich jak my jest więcej - łączna kwota pieniędzy umieszczonych TYLKO na lokatach przez Polaków, wyniosła w 2012 roku oprawie pół BILIARDA złotych. Taka suma, pomyśleli politycy, zacierając swe lepkie łapki. Opodatkujmy ten zysk! Tak też się stało. Banki, które same ulokowały w ten sposób masę pieniędzy, były jednak czujne. Korzystając z kruczku prawnego, iż groszowe zyski były zaokrąglane do złotówki (innymi słowy, jeśli nasz zysk wynosił 50 gr., nie płaciliśmy żadnego podatku), wprowadziły więc kapitalizację odsetek... dzienną. Nie wszystkie, oczywiście, ale te sprytniejsze. Mściwe oczy rządzących wypatrzyły jednak ten sprytny zabieg i w lutym zeszłego roku uchwaliły poprawkę, iż podatek płaci się też od sum groszowych. Ile więc wynosi ów podatek od naszych ciężko zarobionych pieniędzy? 19%. Przed kilkoma laty można było spokojnie wpłacać pieniądze na lokaty całkiem przyjemnie oprocentowane. Jednak po machinacjach rządu, obecnie najwyższy procent, jaki możemy uzyskać, wynosi 6%, z czego 19% zysku oddajemy państwo. Rozbój, chciałoby się rzec, w biały dzień. O tym jednak się milczy. O czym jeszcze się nie mówi, a co bezpośrednio wpływa na nasze życie? O tym napiszę w następnej notce, która będzie dotyczyła planów nowego ministra pracy dot. walki z bezrobociem, ulg podatkowych oraz tzw. polityki prorodzinnej.
Obecnie przeżywamy prawdziwą nawałnicę haseł typu "kierunki humanistyczne to fabryka bezrobotnych", "informatyka da Ci przyszłość i duże pieniądze" , "absolwenci studiów wyższych to durnie i obiboki" z jednej strony, a "bez studiów jesteś nikim" , "musisz mieć mgr przed nazwiskiem, bez tego nigdzie na zajdziesz" z drugiej. Skołowana młodzież, która po ukończeniu licem/ technikum staje przed wyborem, czy zacząć pracować, czy może się kształcić, częstokroć obawiając się gwałtownego wejścia w dorosłość oraz odpowiedzialność finansową za samego siebie, wybiera studia. Wbrew lansowanym powszechnie hasłom, ludzie nie są równi. Tak jak i (pomimo olbrzymiej nagonki) nie każdy może być informatykiem, matematykiem, czy po prostu dochrapać się tytułu inżyniera.
Niby takie banalne, oczywiste, a jakoś nikt z środowiska politycznego, czy medialnego, pojęć tego nie może. A bynsjmniej publicznie się na ten tematy nie wypowiada.
Cóż wieć mamy?
W roku 2012 wg. danych GUSu co 8 osoba bezrobotna, ma wyższe wykształcenie. W stolicy co czwarta. I nie wierzę, naprawdę nie wierzę, że każda z tych osób skończyła studia humanistyczne. Przywołajmy więc garść innych danych. Jakie kierunki w zeszłym roku były najczęściej wybierane? Z 32 tys. studentów miejsce pierwsze zajmuje.. pam pam pam.... informatyka! Na drugim z 28 tys. jest zarządzanie (zarządzać chce każdy, a robić nie ma komu, jak głosi jedno z powiedzonek). A tymczasem studia na kierunku filologia klasyczna w owym roku w Toruniu podjęło 5 sztuk młodzieży, filozofię 18 ( z czego 65% to dwukierunkowcy), o innych studiach z zakresu szeroko pojętej 'humanistyki' żal się po prostu wypowiadać. Gdzie więc pognała cała ta "przyszłość Polski"? Ano tłumnie zgromadziła się na kierunkach takich jak prawo, administracja, zarządzanie, ekonomie, finanse i rachunkowość, stosunki międzynarodowe itd. itp. Pomyślmy więc, cóż stanie się z tymi wszystkimi studentami, którzy naiwnie wierzą, że jeśli skończą prawo / ekonomie / informatykę, to absolutnie znajdą pracę (wszak nie są to kierunki humanistyczne, czyż nie?). Rynek pracy rok rocznie zalewa rzesza kilkudziesięciu tysięcy osób z takim wykształceniem, ale o tym, ile z nich faktycznie znajduje zatrudnienie, prasa milczy. Sondaże milczą. Wystarczy jednak wybrać się na rozdanie dyplomów mgr. w grudniu i zapytać swoich znajomych, kolegów z roku, ilu z nich znalazło pracę? A ilu dzięki znajomościom? Obraz rysujący się po otrzymaniu na powyższe pytania, jest co najmniej smuteczkowy.
Wróćmy jednak na chwilę do statystyk.
Ile osób w zeszłym roku straciło pracę? 360 tys. ludzi zostało zwolnionych. Ile w przeciągu samego grudnia 2012 r.? 76 tys. (wszelkie dane, którymi się posługuję, są ogólnodostępne i pochodzą z GUSu, ZUSu oraz magicznych instytucji zajmujących się zbieraniem informacji o liczbie osób pozbawionych pracy).W tym roku szacuje się, że będzie ich o 40 tys. więcej. Przy czym autorami takich szacunków są niezależni ekonomiści, nasz rząd bowiem twierdził, że w 2012 r. pracę straci nie więcej, niż 120 tys. osób, podobnie ma być w tym roku. 80% splajtujących firm, to firmy budowlane, które pociągają za sobą metalurgię, meblarstwo, logistykę i wiele innych, powiązanych branży. O tym jednak też się nie mówi. Miast tego, roztrząsamy wciąż od nowa aferę "małej Madzi", obecnie zaś legalizację związków partnerskich. Gdy sytuacja gospodarcza jest wyjątkowo zła, czy też politycy przegłosowują kolejne, szkodliwe ustawy, na forum publiczne wypływają afery wzbudzające szereg skrajnych emocji. A rzesza głupich ludzi, których nie stać na samodzielne myślenie, podąża jak baranki na rzeź.
Kolejna garść informacji. Jak myślisz, ile nasz rząd Polski zarabia na grabieżczym tzw. podatku Belki od naszych oszczędności? 2,4 mld złotych. W ostatnich trzech latach właśnie tyle wynosiła kwota rocznego zysku z tego przepisu. Na czym polega cała zabawa? Jest wręcz banalnie prosta. Wyobraźmy sobie - mamy mieszkanie na kredyt, dwójkę dzieci oraz współmałżonka, widzimy, jaka jest sytuacja w kraju, i że na starość nie ma co liczyć na emeryturę, gdyż ZUS już w tym momencie jest niewypłacalny. Postanawiamy więc odkładać pieniążki w banku na lokacie. Nasze ciężko zarobione pieniądze, które chcemy, aby w skali roku rosły sobie spokojnie o te kilka procent. Takich jak my jest więcej - łączna kwota pieniędzy umieszczonych TYLKO na lokatach przez Polaków, wyniosła w 2012 roku oprawie pół BILIARDA złotych. Taka suma, pomyśleli politycy, zacierając swe lepkie łapki. Opodatkujmy ten zysk! Tak też się stało. Banki, które same ulokowały w ten sposób masę pieniędzy, były jednak czujne. Korzystając z kruczku prawnego, iż groszowe zyski były zaokrąglane do złotówki (innymi słowy, jeśli nasz zysk wynosił 50 gr., nie płaciliśmy żadnego podatku), wprowadziły więc kapitalizację odsetek... dzienną. Nie wszystkie, oczywiście, ale te sprytniejsze. Mściwe oczy rządzących wypatrzyły jednak ten sprytny zabieg i w lutym zeszłego roku uchwaliły poprawkę, iż podatek płaci się też od sum groszowych. Ile więc wynosi ów podatek od naszych ciężko zarobionych pieniędzy? 19%. Przed kilkoma laty można było spokojnie wpłacać pieniądze na lokaty całkiem przyjemnie oprocentowane. Jednak po machinacjach rządu, obecnie najwyższy procent, jaki możemy uzyskać, wynosi 6%, z czego 19% zysku oddajemy państwo. Rozbój, chciałoby się rzec, w biały dzień. O tym jednak się milczy. O czym jeszcze się nie mówi, a co bezpośrednio wpływa na nasze życie? O tym napiszę w następnej notce, która będzie dotyczyła planów nowego ministra pracy dot. walki z bezrobociem, ulg podatkowych oraz tzw. polityki prorodzinnej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)