Ciekawie czasem spogląda się, jak
ludzie zmieniają się z upływem czasu. To, że znaliśmy kogoś 2 – 3 lata
wcześniej nie oznacza, że będziemy mogli
z nim obecnie znaleźć wspólny język, i na odwrót. Niektórzy ludzie dojrzewają,
dorastają, inni zaś zostają w tyle, zakończywszy już swój rozwój osobowy. To,
co kiedyś łączyło nas z innymi, znika. Wraz z upływem czasu część ludzi
nieuchronnie zmienia się, dewaluują się wartości, powstają nowe pragnienia,
aspiracje. My z przed roku samym sobie czasem wydajemy się innymi ludźmi. W
takich chwilach warto zadać sobie pytanie – kogo potrzebujemy? Niby proste, ale
praktycznie nikt się nad tym nie zastanawia. Jest pewne grono osób potrzebnych
nam do normalnego funkcjonowania. Polegamy na nich, liczymy się z ich zdaniem. Wreszcie,
dobrze czujemy się w ich towarzystwie. Każdy ceni te osobniki z innego powodu. Warto
więc poświęcić chwilę i zastanowić się, kim są w naszym życiu takie osoby. Oraz
ile ich jest. Spora część z nas marnuje czas na bezsensowne dyskusje, rozmowy,
na utrzymywanie zupełnie niepotrzebnych kontaktów. No właśnie. Przyjęło się
bardzo źle myśleć o tzw. osobach, które odzywają się, gdy czegoś potrzebują. Smutna
konstatacja jest taka, że każdy czegoś potrzebuje. Nasz przyjaciel też. I
rodzeństwo. Kuzyn. Tylko patrzymy na to inaczej. Nie ma bezinteresownych
relacji międzyludzkiej, za każdym razem nawiązujemy je w jakiś celu. Bo nam się
nudzi. Mamy ochotę z tą osobą pogadać. On zna się na tamtym. Ona doradzi mi,
jaki przepis wybrać. Przyjaciel wysłucha, zrozumie mnie etc. Udawanie, że jest
inaczej, uznać można za czysty przejaw hipokryzji. Dlatego też, gdy ktoś po 3
latach nagle się odzywa z jakimś pytaniem czy prośbą, ponieważ coś tam mgliście
pamięta, że się na tym znaliśmy, idiotyzmem jest wzdychać, oczy wznosić pod
sufit i jebać opisami typu „odzywa się tylko wtedy, gdy czegoś chce, o ja
biedna nieszczęsna(y)”. Przykro mi powiedzieć, ale to jest do cholery normalne.
Ty też tak robisz. I nie zaprzeczaj. Gdybyśmy nie potrzebowali ludzi i tak
świetnie czuli się sami ze sobą, moglibyśmy znaleźć miejsce do życia z dala od
wszystkich (co część osób robi). I nie wynika to z faktu, że to jacyś „dziwacy”.
Ot, po prostu mają inne potrzeby. Np. potrzebę spokoju od bezsensownej
paplaniny czy durnoty ludzkiej, która bije z każdej niemal strony. Warto to
uszanować, a nie zarzucać komuś zgorzkniałość czy nieuprzejmość. Prawda bowiem
jest taka, że wbrew pozorom nie każdy się cieszy, gdy ktoś chce z nim nawiązać
kontakt i uważa to za zaszczyt. Wracając jednak do meritum. Zamiast pozwalać
płynąć naszemu życiu, które wypełnia wiele zajęć zwyczajnie marnotrawiących
naszą energię zapytajmy czasem siebie, kogo tak naprawdę potrzebujemy. Lepiej
mieć bowiem kilka osób, które niezależnie od sytuacji zawsze staną za nami
murem, niż tryliard płytkich znajomości utrzymywanych, bo „wypada”. Chyba, że
ktoś woli ów tryliard. Pytanie tylko, dla ilu osób z tak dużego grona znajomych
naprawdę coś znaczymy. Jak zwykło się mawiać, nie ilość, a jakość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz