niedziela, 20 sierpnia 2017

Znowu życiu mi nie wyszło cd.

Wątły blask światła przenikał przez niechlujnie zaciągnięte ciemne zasłony. Otworzyłam z niechęcią oczy, przekręcając się na drugi bok. Lepiej dalej pospać, zdecydowałam. Niestety, osoba za drzwiami do mojego pokoju zdawała się nie podzielać moich planów. Energiczne pukanie przerwało ciszę. To jest ten moment, gdy człowiek musi podjąć bardzo ważną decyzję, która przełoży się na całą resztę tegoż dnia. Wstać, dowiedzieć się czego chce osoba za drzwiami, po czym rozpocząć dzień, czy też zignorować pukanie i iść dalej spać. Jako osoba dojrzała, której 30 rok życia już stuknął na karku, postanowiłam zachować się tak, jak dorosła racjonalna jednostka powinna. Przewróciłam się w łóżku, naciągając poduszkę na głowę, aby zagłuszyć pukanie. Nastała przyjazna cisza. Do tego momentu wszystko szło tak, jak powinno. Niestety, jakaś niecna istota zerwała ze mnie kołdrę. Jęknęłam z zawodem.
- Po co pukasz jak i tak masz w dupie czy śpię?- burknęłam w stronę blondwłosej kuzynki. Magda uśmiechała się niezrażona.
- Dosyć tego spania, już dochodzi jedenasta. Jak tak będziesz długo leżeć w łóżku, to całe życie prześpisz.
- Nie byłoby to złe życie w takim razie - burknęłam, wstając i wyrywając jej kołdrę z dłoni. Magda wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z czegoś. Niebieskie oczy zostały umiejętnie podkreślone kredką oraz tuszem do rzęs. Dzisiejszy makijaż sponsorował 'natural look', który miał jedynie podkreślić smukłą twarz i ukryć wszelkie nierówności bądź zaczerwienienia na skórze. Miała na sobie luźną, kolorową sukienkę wiązaną na szyi, która wdzięcznie podkreślała jej zgrabną sylwetkę.
Potarłam oczy próbując wyostrzyć wzrok i pozbyć się senności.
- No? Czego chcesz? Wnioskując ze stroju wybierasz się na plaże, a więc baw się dobrze.
- Oj tam, przestań już. Chodź z nami, jest świetna pogoda. Zobaczysz, będzie super. Poopalamy się, popływamy, a chłopaki będą nam stawiać driny- zaczęła zachwalać.
- Nie chcę, nie lubię ciepła, za to lubię swoje łóżko i chcę tu zostać. Idź sama i baw się dobrze, możesz pozdrowić ode mnie Tiela i Mikaela- odpowiedziałam mając nadzieję, że pertraktacje na tym się zakończą. Magda zmarszczył swoje wyregulowane brwi.
- Ej, przecież nie spotykam się już z Miakelem od półtorej tygodnia. Jedziemy z Tielem i jego kolegą Andree. Andree przyjedzie po nas audi A5 - dodała konspiracyjnym tonem. Nie jestem jakimś znawcą motoryzacji ale po tonie domyśliłam się, że to chyba fajny samochód. Magda sama nie posiadała prawa jazdy więc nie do końca rozumiałam, dlaczego rodzaj pojazdu ma dla niej takie znaczenie.
- Aha, no to Andree. Jak dla mnie to może nawet przylecieć na porze i grać w tym samym czasie na ukulele i tak się nie ruszam z domu. Przecież wiesz, że miałam sporo nadgodzin w tym tygodniu, bo wszyscy wtulili dupy i uciekli na wakacje bądź zgłosili sicka, który kurwa objawiał się wyjątkową opalenizną następnego dnia. Bądź człowiekiem i pozwól mi spać - posłałam jej spojrzenie z cyklu "jetem taka zmęczona". Magda westchnęła ciężko. 
- No dobra, tym razem ci daruję, ale w następną sobotę nie ma przebacz -  zastrzegła. Pokiwałam głową myśląc o tym, że w następną sobotę i tak nigdzie się nie ruszam. Magda wstała, pomachała ręką i wyszła, zamknąwszy za sobą drzwi zamaszystym gestem. Nareszcie, cisza i spokój. Zamknęłam oczy, starając się oddychać miarowo. Morfeusz już zaczął wyciągać po mnie swe ramiona, gdy usłyszałam odgłos stawianego kubka na stole w rogu pokoju. Otworzyłam oczy, nie do końca rozumiejąc, czemu Magda wróciła do pokoju i położyła w nim kubek. Niestety, to nie Magda stała przy moim stole.
Momentalnie spociłam się jak mysz. W rogu pokoju stał staruszek z przed tygodnia. Te same wielkie oczy wpatrywały się we mnie. Gwałtownie siadłam, zasłaniając się kołdrą. Dopiero co udało mi się wmówić, że w zeszłym tygodniu musiało mi się coś przewidzieć z przemęczenia i mój mózg spłatał mi figla a teraz ten koszmar znowu zmaterializował się. I to w dodatku z samego rana. Oznaczało to dwie rzeczy
Opcja A: jestem przemęczona ostatnio i to po prostu jest jakiś dziwny, bardzo realistyczny sen.
Opcja B: zaczęły się objawy choroby umysłowej.
Najbardziej obawiałam się, że to opcja b, jako że w mojej rodzinie sporo było przypadków różnych chorób psychicznych. Widać w genach zostało mi to przekazane i tak oto w wieku prawie trzydziestu jeden lat i mnie dopadło.Trzeba będzie zapytać rodzinę, którego psychiatrę polecają. No i zabookować bilet do Polski, jako iż lekarzom w tym kraju nie ufam za grosz. 
Wytwór mojego mózgu poruszył się niespokojnie. Miał dzisiaj na sobie coś w stylu kimono o kolorze zgnitej zieleni.  Z widocznej przestrzeni na piersi, gdzie krzyżował się materiał, wystawały bujne, siwe włosy na klatce piersiowej. Podniósł rękę, a długi rękaw zwisał swobodnie ukazując żylaste przedramiona.
- Amulet. Nie zapominaj o amulecie - powiedział wskazując coś leżącego przy mojej poduszce. Znajdował się tam ten pierdolony kamień, który tak naprawdę nigdy nie był w mojej kieszeni. Zakryłam twarz dłońmi.
- Pojebało mnie- jęknęłam ciężko.
- Słuchaj no maro mojego mózgu, dopóki nie udam się do psychiatry i nie dostane jakichś porządnych tabsów, weż sobie gdzieś idź. Nie istniejesz. Nie ma opcji, że jakiś szalony dziadu w w zgniłym kimonie stoi sobie przy stole w moim pokoju - powiedziałam głośno, przekonując sama siebie.
W ogóle czemu zgnite? Serio, mózgu? Nie mogłam wymyśleć przynajmniej jakiegoś ładnego koloru? No i ten dziadu! Ja pierdole, dlaczego nie mógłby to być jakiś muskularnie zbudowany facet o potężnych plecach? 
- Amulet!- znowu usłyszałam. odkryłam twarz i spojrzałam z niechęcią na staruszka. Tym razem jego siwe włosy wesoło sterczały z podłużnej głowy.
- No tak. Dziadek serio weź sobie gdzieś idź i daj mi spokój- rzekłam, próbując przekonać nieistniejący twór, by se gdzieś polazł. Ta wypowiedź jako pierwsza wywołała reakcję na twarzy staruszka. Zmarszczył gniewnie brwi.
- Żaden dziadek! Jam jest bóstwo świątyni Tal ara! A tyś jest mój następca!- zawołał, wyraźnie oburzony. Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. Czyżbym miała jakiś kompleks wielkości? Może czułam, że moja egzystencja nie ma zbytnego celu czy sensu, stąd to pierdolenie o bóstwach? Ale czekaj, nie przypominam sobie abym kiedyś miała problem z manią wielkości. Hm, może to jakieś głęboko ukryte pragnienia? Chuj wie, nigdy nie interesowałam się sprawami natury psychicznej.
Próbowałam znaleźć jakieś racjonalnie wyjaśnienie, z drugiej jedna strony, skoro jestem chora umysłowo, to o jakiej logice można tu mówić czy racjonalności?
Staruszek tupnął w deski podłogi, przypominając o swojej obecności.
- Dobra, sorry.  Więc jesteś bóstwem i ja też będę bóstwem. Spoko. Czy mógłbyś mi może jakoś przybliżyć jak doszło do tego, że zostałam mianowana następcą bóstwa chuj-wie-czego? Bo muszę przyznać, że system selekcji oparty na leżeniu w poprzek ścieżki rowerowej w środku nocy jest dosyć wątpliwym rytuałem- zapytałam. Doszłam do wniosku, że najlepszym sposobem zrozumienia choroby psychicznej z jaką się borykam, by potem móc w spokoju przedstawić ją psychiatrze, będzie wypytanie dziaduszka. 
Dziadek odchrząknął, po czym wypiął dumnie pierś.
- Tal ara, nie chuj- wie- czego - poprawił mnie, wznosząc palec w górę dla zaakcentowania swoich słów.
- Dobra, cokolwiek. Kontynuuj, proszę - poprosiłam.
I dziadek zaczął swoją opowieść. W miarę jak jego słowa wypełniały pokój, uświadomiłam sobie jedną, acz bardzo istotną rzecz. 
Jestem po uszy w gównie.

Znowu w życiu mi nie wyszło

   Są ludzie, którzy zostali powołani na ten świat z wydawałoby się, nieskończoną ilością szczęścia. Z niewyczerpaną liczbą pozytywnych zbiegów okoliczności. Gdy wyjdą za późno z domu na autobus, ten akurat przyjedzie na przystanek dokładnie w tym samym czasie, gdy oni do niego dobiegną. Stojąc na światłach podczas ulewy, gdy samochód  ze zbyt dużą prędkością wjedzie w kałuże przy przejściu, a fontanna błotnistej wody z impetem poleci w stronę przechodniów, im zmoczy tylko czubki butów. W wszelkich grach losowych odbywających się w grupie znajomych, najczęściej przy wtórze napojów wysokoprocentowych, typują wygrany los bądź wyrzucają liczbę oczek potrzebnych do wygranej. Wytypowanie przez los/przeznaczenie/fatum (niepotrzebne skreślić), pierdoleni szczęściarze, którzy nigdy nie uświnią się podczas jedzenia lodów, gdy wiatr wali prosto w twarz z prędkością 70km/h, a komputer podczas oglądania filmu nie postanowi nagle spędzić trzech godzin na niepotrzebnych nikomu aktualizacjach systemu.
    Są też ludzie, którzy krótko rzecz ujmując, mają przejebane. Gdy wyjdą z domu po kilku minutach z niemal bezchmurnego nieba zaczyna walić grad wielkości dojrzałych wiśni. Na pustym chodniku wdepną w nie wiadomo skąd pojawiające się psie łajno. Niezależnie jak wcześnie wyjdą na autobus, ten nigdy kurwa nie jest na czas. Nigdy. I do tej drugiej kategorii zaliczam się ja. Będzie to więc opowieść, którą można najlepiej podsumować słowami piosenki "Znowu w życiu mi nie wyszło". Niemniej, niezależnie od tego, jak bardzo zbiegi okoliczności były mi nieprzychylne, nie znaczy to bynajmniej, iż nie przestałam łapkami gmerać w tej kupie gówna zwanej rzeczywistością, aby wydłubać sobie swój domek. Niczym wytrwały żuk gnojarz pcham tą moją kulę, ponieważ niezależnie od jej konsystencji czy zapachu, jest to wszystko, co mam. Niczym karaluch wytrwale szukający schronienia przed ludzkim butem, instynkt przetrwania pcha mnie dalej.
     Także tego, drogi czytelniku, jeśli chcesz poznać historię osoby, której zdrowie psychiczne zostało wystawione na ciężką próbę, zapraszam dalej. Całej reszcie życzę udanego dnia i oby wasi ulubieni bohaterowie w serialu nie zostali pod koniec serii zabici w głupi sposób.

                                                                          ***

   
  Lepkie,gęste od wilgoci powietrze uderzało we mnie, gdy gnałam na rowerze do domu. Migotliwe światełko jednorazowych lampek rowerowych oświetlało wąski pas ścieżki rowerowej przede mną. Z płuc wydobywał się równy, ciężki oddech. Tym razem miałam szczęście, wiatr ucichł kolo godziny 23:00, więc nie musiałam z nim walczyć podczas drogi powrotnej przez te opuszczone zdawałoby się połacie pól na rzadkim w tych rejonach, wypizdowiu. Pęd powietrza rozwiewał przyklejone potem do czoła włosy. Marzyłam tylko o tym, aby wrócić do domu, usiąść w ciszy na balkonie, wyjąć z lodówki piwo i rozkoszować się zimnym, złocistym trunkiem wpadającym do żołądka. Na samą myśl o dźwięku otwieranej puszki z głośnym pssst, przechodził mnie dreszcz rozkoszy. Jeszcze tylko 10km dzieliło mnie od tego przybytku radości.  Z rozważań wyrwał mnie widok majaczący w oddali. Oczy przyzwyczajone już do ciemności panującej wokół wychwyciły jakiś czarny kształt zagradzający ścieżkę. Instynktownie zwolniłam. Ciemniejszy kształt nie poruszał się. Poczułam, jak serce bijące i tak już szybko z powodu jazdy, stopniowo przyśpieszało wraz z upływem odległości dzielącej mnie od dziwnego kształtu. Wreszcie chybotliwy snop światła jednorazówek dosięgnął obiekt przede mną. Drogę zagradzała postać rozłożonego na całą szerokość ścieżki starszego mężczyzny w dziwacznych, poniszczonych ubraniach. Z moich ust wyrwało się poirytowane charknięcie. No ja pierdole, człowiek nie może nawet w spokoju wrócić do domu, bo jakiś stary kiep postanowił sobie zasnąć po radosnej libacji na środku drogi. Pomijają już fakt, co trzeba mieć w głowie, aby wybrać akurat takie miejsce pośrodku niczego, do najbliższych domków jednorodzinnych było spokojnie z 5 km, kto przy zdrowych zmysłach rozkłada się w taki sposób? Przecież wiele osób nie używa lampek, także mógł go ktoś przejechać, o podrasowanych skuterach pędzących na złamanie karku nie wspominając. Po krótki namyśle potrzebnym  na zahamowanie przed leżącym ciałem postanowiłam zrobić to, co wielokrotnie robiłam przy podobnych widoku spotykanym za czasów, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce. Zeszłam z roweru, chcąc wyminąć ciało idąc kawałkiem pola. Czynność tę skutecznie uniemożliwiła mi dłoń, która nie wiadomo skąd wystrzeliła i zacisnęła się na mojej kostce. Wzdrygnęłam się.
- Let it go kurwa - warknęłam. Niestety, ręka nie odpuszczała. Mlasnęłam niezadowolona, wyciągając jedną ręką telefon  z kieszeni  i włączyłam latarkę, kierując ostry strumień światła w kierunku potencjalnej twarzy pijaka.
Patrzyły na mnie duże oczy osadzone w pomarszczonej twarzy pokrytej wątrobowymi plamami. Siwe, posklejane od wilgoci włosy przylegały niczym chusta do jego twarzy. Nieświadomie puściłam przytrzymywany prawą ręką rower, który z brzękotem łańcucha opadł na pobocze. Widziałam w życiu wielu pijaków czy bezdomnych, dlatego też pomimo ubrań opłakująyh czasy swojej świetnośi mogłam z całą pwnością stwierdzić, iż nie jest to żaden z nich. Odwróciłam się i przykucnęłam przy mężczyźnie.
- Hej, nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Wezwać pogotowie? - zapytałam zaniepokojona po angielsku. Duże oczy wpatrywały się we mnie z uwagą. Powolnym ruchem puścił narescie moją kostkę i podniósł się do pozycji kucniętej. Chcialam mu jakoś pomóc, ale zignorował wyciągniętą dłoń. Poprawił sięgające ramion, nieco splątane siwe włosy i po raz kolejny zaczął mi się przyglądać z uwagą. Zmarszczyłam brwi. Może facet jest w jakimś szoku? Prawdopodobnie to jakiś dziadek z najbliższej wioski cierpiący na starczą demencję. Nasze twarzy znalazły się na miej więcej tym samym poziomie. Już chciałam coś powiedzieć, gdy staruszek niespodziewanie się odezwał.
- Daj mi rękę - rzekł silnym o dziwo głosem. Musi być przyzwyczajony do wydawanie poleceń, przemknęło mi przez myśl. Posłusznie wyciągnęłam dłoń.
Dziadek przekrzywił głowę niczym ptak i delikatnie, z wahaniem dotknął środka mojej dłoni długim, sękatym palcem.
Tak, pomyślałam, to jest jeden z tych momentów w życiu, gdy gówna spada z nieba. Zamiast pędzić do zimnego piwka, siedze se na drodze z jakimś sklerotycznym dziadkiem, który puka palcem w środek mojej dłoni. Dlaczego, dlaczego tego typu rzeczy zawsze mi się przytrafiają? Pomstując w duchu na nieszczęsny los, przestałam skupiać się tak bardzo na staruszku, ten zaś umieścił na mojej dłoni chropowaty, dosyć ciężki kamień wielkości śliwki.
- To dla ciebie. Jeszcze się spotkamy. Nie tego się spodziewałem, ale oni muszą wiedzieć lepiej. Jesteś następna. Jaka szkoda, chłopak byłby lepszy. Jest co jest. Będzie co musi być. Co nie musi, to nie będzie - z tymi ostatnimi słowami wstał i strzepał piasek ze swojego długiego płaszczu.
No to kurwa, pięknie. Dziadek jest pierdolnięty. Klnąc w duchu na wszelkie plagi egipskie, wyłączyłam telefon i weszłam w tryb wybierania wystukując 911.
- Spokojnie, zaraz zjawi się ktoś, kto panu pomoże, proszę usiąść i sobie odpocząć - powiedziałam, przykładając telefon do ucha.
Zza pleców rozdarło się przeraźliwie jakieś wodne ptaszysko, co spowodowało, że niechcący przycisnęłam palec, kończąc tym samym połączenie.
- Kurwa- warknęłam. Spojrzałam przed siebie, chcąć skontrolować stan szalonego staruszka. Oczy jednak nie napotkały żadnego kształtu. Zamiast 911 znowu włączyłam latarkę i zaczęłam przeczesywać wzrokiem teren wokoł mnie.Oprócz trawy, karłowatej pszenicy po lewej stronie oraz ciemnych kształtów drew majaczących w oddali po prawej, nie było nikogo. Poczułam, jak adrenalina znowu skacze. Z bijącym oraz mocniej sercem zawołałam głośno.
- Hej! Gdzie jesteś?! Zadzwonię po pomoc!
Odpowiedziały mi tylko zawodzące gdzieś w oddali ptaszyska. Przytłoczyło mnie nagle poczucie absurdu tej całej sytuacji. Sięgnęłam do kieszeni, gdzie włożyłam otrzymany przez staruszka kamień podczas próby połączenia się z 911.
Była pusta.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Więcej wcale nie znaczy lepiej, inaczej nie znaczy ciekawiej

   Kiedyś, za młodego gówniarza, gdy wydawało mi się, iż świat staje okoniem do moich planów i wewnętrzny nastoletni bunt przeciwko zasadom rządzącym światem płonął w moim otłuszczonym serduszko żywo, zapragnęłam mieszkać sama i dużo podróżować. Był to moment, kiedy dorosłość zdawała się magiczną krainą, tak bardzo upragnioną a jednak tak trudną do osiągnięcia. Myśl o piętrzących się latach niczym przeszkodach do osiągnięcia statusu samostanowienia o sobie wywoływała złość oraz irytację. Teraz, gdy o tym myślę, pojawia się krzywy uśmiech. Wydawało mi się, że niezależność jest super, możliwość podejmowania decyzje na temat tego, gdzie będę mieszkać, jak. Gdzie będę pracować, w jaki sposób zdobywać środki utrzymania. Że sama będę decydować, jakie ubrania kupić, jakie jedzenie zrobić. Wszystko to będzie zależne tylko ode mnie.Tego typu myśli uwodziły mój młody umysł, wabiły jak ogień ćmy. Od tamtej chwili minęło ponad 13 lat i niczego bardziej nie pragnę niż osiąść w jednym miejscu i otoczyć się ludźmi, którzy chcieliby zabrać część z tej mojej niezależności.
    Częste zmiany zamieszkania oraz miejsca pracy sprawiają, że nigdzie tak naprawdę nie jesteś u siebie. Trudno zadzierzgnąć głębsze relacje, a dawniejsze powoli słabną. Każdą relację należy bowiem karmić i pielęgnować jak doniczkową roślinkę. Niepodlewana, schowana w cieniu, zwyczajnie zdechnie. Uschnie lub zacznie gnić. Koniec końców zostajesz sam, zaczynasz wszystko od nowa. I potem jeszcze raz. I jeszcze. I po raz kolejny. Mam  więc swoją niezależność. Nie ma nikogo, kto zrobiły kanapki do pracy, pozmywał, kto przyniósłby i zrobił herbatę, kiedy ból głowy tańczy "eeee Macarena!" Nikt się o ciebie nie zatroszczy, nie zrobi zakupów, nie poda szklanki wody, gdy jelitówka skutecznie opróżnia twój żołądek. Jesteś sam, zdany tylko na swoją moc i nie moc. Ci bliżsi znajomi, rodzina znajdują się półtorej tysiąca kilometrów od ciebie, zaś nowo poznanych osób nie będziesz ściągać i suszyć im głowy, że źle się czujesz, ledwie poruszasz się z powodu gorączki, a jedzenie się skończyło. Gdy na rowerze łapie cię grad i porządnie przetrzepie skórę nie ma nikogo, kto zaparzyłby herbatę lub pomógł ściągnąć przemoczone ubrania, gdyż twoje zgrabiałe ręce są zbyt sztywne. aby poradzić sobie z guzikami.
    Poznałam sporo ludzie, odwiedziłam sporo miejsc, tylko po to aby odkryć, że najszczęśliwsza, najbardziej spokojna byłam w domu. Na mojej małej wioseczce bez ulicy, sklepu, z 5 domami, gdzie ludzi zwyczajnie się nie widuje, raz na jakiś czas polną drogę przejedzie sąsiad do swego gospodarstwa.Ta niezależność, o której kiedyś marzyłam, zmiana miejsc zamieszkania pozwoliła mi dojrzeć do tego, aby zrozumieć jak ważne jest posiadanie miejsca, które można nazwać domem. Twojego małego skrawka na ziemi, bo więcej wcale nie znaczy lepiej. Inaczej wcale nie oznacza ciekawiej. Ale aby to zrozumieć,najpierw musiałam przejść swoją ścieżkę. Wszystko po to, by zrozumieć czego się chce oraz dlaczego właśnie tego, a nie czegoś innego. Także pozostaje mi nadzieje, że któregoś dnia uda mi się osiągnąć to, do czego spokojnie krok po kroku będę dążyć. Bunt już dawno zgasł, zastąpiony cierpkim spojrzeniem na rzeczywistość. Nie mam zamiaru walczyć z tym, jak rzeczy są urządzone, raczej należy zrozumieć reguły gry i postępować według nich. Nie na wszystko mamy wpływ. Nie ważne, jak bardzo możemy kogoś kochać, jeśli ta osoba ma nas tam, gdzie słońce nie dochodzi, możemy zrobić wszystko co w naszej mocy, ale jeśli stan rzeczy się nie zmieni, trzeba zwyczajnie zaakceptować to. Takie już jest życie, każdy ma wolną wolę, a obecny ból i smuteczek za jakiś czas pozostanie wspomnieniem. Może gorzkim, ale tylko wspomnieniem.

Proza dnia codziennego - pierwsza kupa Andrzeja w kąpieli

       Każdy, kto słyszał o Andrzeju, czyli zapewne wszyscy moi znajomi, wiedzą iż nienawidzi on kąpieli. Niestety, jako że walczy obecnie z owsikami baraszkującymi w jego jelitach, kąpiele stały się jego przykrą niemalże codziennością. I tak oto podczas ostatniej doszło do big eventu. Wsadziłam go do wanny jak zwykle. On jak zwykle szalał, aby się z niej wydostać. Wanna jest wysoka, wiec do tego nie doszło. Ot, dzień jak co dzień.Jak się okazało, nie było to do końca prawdą. Zostawiłam go samemu sobie, w tym czasie udając się do kuchni, ponieważ masa brudnych naczyń wołała mnie jękliwym głosem. Gdy uporałam się z połową, zerknęłam, iż minęło już 20 minut, więc czas wyciągać Andrzeja. Przychodzę i paczam a tam! A tam! Cała wanna w gównie! Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło, Andrzej nawalił z trzy kupy, na co wskazywały białe kamyczki w postaci moczników, kupa rozniesiona była po całej wannie, a mój jaszczurek dumnie stał pośrodku z kawałkiem strawionych liści przyklejonych do grzbietu. Gdy odzyskałam głos, pobiegłam po wielką misę i Matkę, co by wraz ze mną radowała się pierwszą kupą Andrzejka w wodzie. Wyciągnęłam me dzieciątko i położyłam w misce, następnie spuściłam wodę, zebrałam co większe kawałki gówna do wyrzucenia, resztę spłukałam, a potem chwyciłam za gąbkę, cif i zaczęłam szorować wannę. Gdy się z tym uporałam, przyszedł czas na oczyszczenie Andrzejka, ten oczywiście gdy tylko poczuł strumień wody, chciał natychmiast uciec, ale po drobnej walce udało mi się go umyć, następnie trafił na swój ulubiony ręczniczek kąpielowy, co by nie zmarzł podczas podróży powrotnej do terrarium. Tam zasiadł zadowolony na kamieniu a ja mogłam powrócić do czyszczenia miski.

                                                          Outlander
      Zdarzyło się niedawno, iż miałam troszkum czasu i poczułam ochotę na obejrzenie jakiegoś zapychacza. Przypadkiem trafiłam na plakat serialu Outlander, jakaś roztarmoszona dziewoja wyciągała rękę do kogoś w spódnicy w kratę. Jakiś kostiumowy pomyślałam, a że dawno żadnego nie widziałam, postanowiłam odszukać go na filmwebie. Nie zagłębiając się szczególnie w opis, przeszłam od razu do komentarzy. Ktoś w krótkich słowach rzekł : Kostiumowy harlequin dziejący się w Szkocji z elementami soft porno. Zabijacz nudy jak znalazł! Lękałam się co prawda kreacji głównej bohaterki, ale okazała się ona normalną (i to ważne dla opowieści, normalna nie znaczy zwykła), rozsądną kobietą, która niechcący przeniosła się w czasie. Spodobał mi się realizm opowieści, wszyscy byli uwaleni błotem, cuchnęli, a główną bohaterkę prawie zgwałcono, bowiem latała w sukmance, która na koniec  XIIIV wieku uznawana była za halkę. Pojawił się też i nasz amant, który bez koszuli wyglądał znacznie lepiej niż w niej. Miłym elementem były typowe dla Szkocji tamtego czasu spódnice, więc napaczałam się do syta na mięśnie łydek i ud i muszę przyznać, nie szczędzili czasu na siłce, oj nie. Jednak tak gdzieś w 3/4 serialu, fabuła zagęściła się, stała się dużo bardziej mroczna, a gdy GŁÓWNY ZŁY BOHATER wybatożył niemal na śmierć męża bohaterki, gdyż ten odmówił oddania swego odbytu w jego hm, ręce, naprawdę szczerze się zdziwiłam. Otóż został załamany typowy klasyczny układ, iż nasza heroina musi bronić swej czci niewieściej przed nikczemnikiem. To raczej nasz biedny bohater musiał uważać, któż mu pod tą spódniczkę zagląda. Ostatni odcinek pierwszego sezonu pozostawił mnie z grupką zębów, które musiałam pozbierać z podłogi. Szczegółowo pokazane tortury, następnie mąż heroiny został wielokrotnie zgwałcony, a na koniec GZB złamał go psychicznie. Tego się zdecydowanie nie spodziewałam. Ogromnym plusem serii jest niesamowicie klimatyczna muzyka oraz piękne zdjęcia. Dlatego też teraz jestem w trakcie pobierania pierwszego odcinka następnej serii. To, czego nauczyła mnie poprzednia - tu naprawdę może wydarzyć się wszystko, a fabuła jest ciężka do odgadnięcia. Miał być zwykły zabijacz nudy, a okazało się, że serial jest naprawdę dobrze zrobiony
 

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Krótka notka o pierdach

  Każdy z nas jest inny, chociaż wszystek człowiek niby homo sapiens. Co do homo to jak najbardziej, ale ten sapiens w niektórych wypadkach nie do końca pasuje. Jedna cecha jednak zdaje się jednoczyć wszystkich homosiów sapiensów- jest to przemożna, bezwstydna potrzeba oceniania, bardzo głęboko zakorzeniona w naszej naturze. Z jakiegoś powodu uważamy, iż osoba X na pewno zdycha z niecierpliwości, aby usłyszeć naszą opinię na jej/jego temat. Co więcej, czujemy się wręcz w obowiązku takową opinię posiadać. Nawet, jeśli nie dane nam będzie jej wypowiedzieć głośno, gdzieś tam krąży po orbitach naszych myśli, tak jak gazy kotłujące się w odbycie przed burkotliwym wypuszczeniem ich na zewnątrz. Opinia taka, jest jak wstrzymywany pierd. Da się przez jakiś czas ścisnąć poślady, ale brzuszek twardnieje, a każdy następny krok zdaje się coraz trudniejszym. Co odważniejsi mają gdzieś konwenanse, i wypuszczają śmierdzącą wiązkę to tu, to tam. Inni zaś, przetrzymają, aż znajdą się w ustronnym miejscu i wtedy w spokoju mogą ulżyć sobie, i piękny głośny bąk wędruje w świat. Z opiniami jest podobnie. 

     Dlatego właśnie nie jesteśmy szczerzy. Najczęściej jednak nie z innymi, a z sobą samym. Boimy się powiedzieć prawdę, być sobą ze strachu przed opiniami innych, ze strachu przed oceną. Wbrew pozorom nie krzywdzimy w ten sposób innych sapiensów, a siebie. Żyjemy w strachu, lęku, co "ludzie/homosie inne powiedzą". Motami się w własnej obłudzie i hipokryzji, bojąc się wykluczenia z stada. Dajemy się terroryzować pierdom, mówiąc w skrócie. A pierdy są, jakie są. Ot, ludzka rzecz. Drzani mnie to niepomiernie, gdy raz po raz czytam o odkrywaniu siebie, swojego alter ego (pierdego), czy innych takowych rzeczach. Ale u licha,budzimy się we własnym ciele każdego ranka, czasami nocy, bądź po poobiedniej drzemce, znamy swoje ciało, każdy pryszcz czy syfek wyrastający na skórze i naprawdę potrzebujemy, aby ktoś nam perrorował z internetów, że nie znamy samych siebie? Oczywiście, że znamy, ale nie chcemy zaakceptować faktu, że popełniamy błędy, mylimy się, zrobiliśmy głupstwo, jesteśmy beznadziejni w tym czy w tamtym, kłamiemy, bo boimy się konsekwencji, cwaniaczymy, aby cosik skapnęło także i nam. Itd Itp. Zamiast tego wolimy oszukiwać samych siebie oraz innych, kreować postać, jaką jesteśmy w stanie zaakceptować. Staramy się zamieść pod dywan nasze wady, dziwactwa, gdy coś spierdolimy wzdychamy "nie mam pojęcia jak do tego doszło, wcale nie miałem/łam takiego zamiaru". Proces ów zaczyna się już w dzieciństwie, matka rzecze: "Dziecka drogie, nie ruszać mi tego ciasta, jutro znowu się ta nieznośna Kryśka wprosiła, trzeba ją czymś poczęstować, to szybciej pójdzie". Co robią dziecka? Dywagują, czy da się ukryć, jakby tak kawałek ciastuszka zniknął w ich paszczękach, może nikt nie zauważy, ewentualnie kalkulują, że kara za kawałek serniczka nie powinna być taka dotkliwa. Zakradają się, pach i kawałek ciastuszka znika. Jak wiadomo, matki posiadają sokole oko więc niecny występek wychodzi na jaw. Co robią dziecka? Często kłamią, że to nie one nie potrafiły opanować łakomstwa, jak się przyznają to uważają, że nic takiego się nie stało, by czuć się lepiej, starają się bagatelizować, to co właśnie się wydarzyło. I tu już zaczyna się błędne koło obłudy, w które później wpada się coraz głębiej. Wstydzimy się siebie, naszych wyborów, słów, czynów. Nie potrafimy być ze sobą szczerzy i staramy się znaleźć wytłumaczenie dla tego, co zaszło.
   Idzie sobie dziewoja jedna z drugą na imprezę, koło alkoholowe się toczy, aż jedną z nich wyrzuci na parkiet w objęcia równie trzeźwego Romea. Później tak się jakoś dziwnie losy toczą, iż młodzieniec pragnie językiem poznać przełyk naszej Dziewoi. Ta w tym momencie ma to gdzieś, czuje się delikatnie połechtana, że chłopak stracił dla niej głowę, zresztą hormony dobrze wstrząśnięte z odpowiednią ilością alko sprawiają, iż taka wymiana płynów ustrojowych w tym konkretnym momencie,gdy kołyszą się w rytm pulsującej muzyki, a kolorowe światła przyjemnie wirują, okrywając ich różnobarwnym płaszczem, jest bardziej niż miła. Dziewoja i Młodzieniec czują się szczęśliwi. W tej jednej, krótkiej chwili, jest zwyczajnie fajnie. Dopiero następny dzień wraz z opiniami innych ludziów, znajomych sprawiają, że Dziewoje ogarnia wstyd. Tłumaczy wszystkim, że za dużo wypiła, wcale nie chciała, i ten cały pocałunek to jakaś jedna, wielka masakra. Nie chcę, aby inni myśleli, że jest łatwa i ot, tak liże się z byle kim. W końcu ma zasady, nie jest taka jak inne laski, które idą na imprezę, aby dać się wymacać. Nie ona. Ta cała sytuacja absolutnie jej się nie podobała. Ucieka od tego, co się wydarzyło, zakopuje swoje odczucia, aby przykryć je "moralniakiem". Bo przecież ona jest inna. 
   Całe życie snujemy nić, niczym wytrawne pajęczaki (wiece, te z włochatymi, grubymi odnóżami), chowamy się w uszytym kokonie wyjaśnień, nie chcąc zaakceptować tego, kim jesteśmy. Próbujemy się odkrywać, zakląć rzeczywistość. Wszystko to ze strachu przed pierdami. Tego, jak zostaniemy ocenieni. 
  Zdarza mi się często słyszeć, że jestem dziwna bądź zachowuje się nietaktownie, i w zasadzie powinnam przejmować się bardziej opinią innych ludzi. Tylko, że w monecie odrzucenia większości nieistotnych pierdów z naszego życia, wreszcie można odetchnąć głęboko, świeżym powietrzem. Zdarza mi się wyglądać, jakby ubierał mnie Caritas, robić sporo dziwnych dla ludzi rzeczy, nie zależy mi szczególnie na tym, aby wyglądać atrakcyjnie, gdyż to wszystko w  moim małym światku, w którym liczy się wąskie grono najlepszych przyjaciół, rodziny, nie jest istotne. Mój ukochany morświnek Andrzejek ma gdzieś, czy ubrałam jeasny czy sprane dresy, tak długo jak podaje mu tłuste karaczany i dbam o niego, tak długo jest zadowoloną jaszczurką. Życie mamy tylko jedno, i o ile wiele rzeczy możemy zmienić bądź poprawić, o tyle na jedną nie mamy absolutnie żadnego wpływu. Na upływający czas. Mamy tylko to jedno życie, z terminem przydatności do użycia, którego żadne z nas nie zna. Czy więc naprawdę warto je marnować na pierdy innych ludzi? Na zamartwianie się? Przeżywanie utraconych miłości, wzdychanie nad decyzjami, których skutki dotykają nas wciąż? Nie zmienimy tego, co zrobiliśmy. Nie zmienimy czasu, który już minął, Wciąż jednak mamy teraz, wciąż jeszcze mamy za chwilę i później. Tak więc, jeśli Twoim najlepszym przyjacielem jest pluszowy ogórek o nazwie MIMI, nie krępuj się o nim opowiedzieć. bądź gdy podczas standardowego posiedzenia na kiblu spostrzeżesz,iż stolec przybrał postać smoka wylatującego z buchającego Wezewiusza i uważasz, iż jest to najbardziej niesamowita kupa na świecie, nie lękaj wtajemniczyć w to bliski Ci krąg ludzi.  Po prostu bądź sobą, z całym bagażem dobrych i złych stron swojej osobowości.

A pierdy? Pierdy będą zawsze.

piątek, 20 grudnia 2013

*

Fascynujący stan,jaki niesie delikatne upojenie alkoholowe,nie wiążę się z większą otwartością i swobodą. Jesteśmy zwyczajnie bardziej szczerzy względem naszych myśli i uczuć. To,co szara codzienność spycha na dalszy plan, wszelkie bariery, jakie wznosi racjonalność,opadają. Emocje, pragnienia zakorzenione w tu i teraz. Tak samo wypowiedziane wówczas słowa, podjęte działania. Błędem, który popełniają ludzie wokół nas jest sądzenie, iż ujawnione zostało nasze 'prawdziwe ja'. Nie, mili moi, 'prawdziwe ja' to zasady, według których żyjemy, w miarę spójne zachowanie,jakie zwykliśmy przejawiać. Chwila upojenia pozwala zaledwie wypłynąć tej pogrążonej w morzu racjonalności warstwie, która tak czy inaczej, następnego dnia znajdzie się tam,gdzie była. Niechciana. Niezauważona. Dlatego właśnie nie należy poważne traktować słów wstawionych osób

wtorek, 10 grudnia 2013

***

W życiu spotykamy różnych ludzi. Jedni nas irytują, inni męczą, jeszcze inni towarzyszą nam jako znajomi,czy przyjaciele. Częśc z nich jest banalna, pretensjonalna, część zaś ma złożoną osobowość. Zdarzają się też ludzie interesujący. Nie patrzymy na nich w prostej skali od lubię-obojętnie- nie lubię. Najczęściej zaczynają nas interesować, gdy dostrzegamy pęknięcia biegnące wzdłuż naszej oceny ich. Chcemy zajrzeć pod powłokę, aby upewnić się, czy rzeczywiście się mylimy. Wówczas przed nami rysuje się zupełnie inny obraz. Ludzie tacy są jak pudełka. Chwytamy za wieko przekonani, że wiemy,co znajdziemy w środku, tymczasem kilka stwierdzeń wypowiedzianych mimochodem, jakieś zachowanie sprawia, że w środku miast przewidywanego wnętrza,znajduje się kolejne pudełko. Sytuacja ta powtarza się kilka razy, a my z frustracją odkrywamy, że o danej osoby wiemy coraz mniej, pomimo pozornego gromadzenia informacji. Przeciętną osobę ogarnia frustracja i składa broń, kwitując tą sytuację stwierdzeniem "skomoplikowana/trudna osoba". Nieliczne grono natomiast nie poddaje się, chcąc odkryć,motywy, to jaki człowiek tak naprawdę jest. Poświęca więc czas, poznając daną osobę na zasadzie wychwytywania pewnych wzorców w jej zachowaniu, słowach. Nie dostrzega co prawda owego "arche", ale jest z dużą dokładnością w stanie przewidzieć, jak ów człowiek zareaguje na pewne słowa, sytuacje. Gdy przewidywania potwierdzają się, pojawia się wewnętrzne zadowolenie. Wreszcie osiągnęliśmy jakiś krąg "zrozumienia". Nie jest to jednak sprzeczne z faktem, iż ludzie cały czas nas zaskakują. I Ci wydawałoby się bardzo banalni, i Ci mniej. Jesteśmy bowiem często zagadkami dla nas samych.