Kiedyś, za młodego gówniarza, gdy wydawało mi się, iż świat staje okoniem do moich planów i wewnętrzny nastoletni bunt przeciwko zasadom rządzącym światem płonął w moim otłuszczonym serduszko żywo, zapragnęłam mieszkać sama i dużo podróżować. Był to moment, kiedy dorosłość zdawała się magiczną krainą, tak bardzo upragnioną a jednak tak trudną do osiągnięcia. Myśl o piętrzących się latach niczym przeszkodach do osiągnięcia statusu samostanowienia o sobie wywoływała złość oraz irytację. Teraz, gdy o tym myślę, pojawia się krzywy uśmiech. Wydawało mi się, że niezależność jest super, możliwość podejmowania decyzje na temat tego, gdzie będę mieszkać, jak. Gdzie będę pracować, w jaki sposób zdobywać środki utrzymania. Że sama będę decydować, jakie ubrania kupić, jakie jedzenie zrobić. Wszystko to będzie zależne tylko ode mnie.Tego typu myśli uwodziły mój młody umysł, wabiły jak ogień ćmy. Od tamtej chwili minęło ponad 13 lat i niczego bardziej nie pragnę niż osiąść w jednym miejscu i otoczyć się ludźmi, którzy chcieliby zabrać część z tej mojej niezależności.
Częste zmiany zamieszkania oraz miejsca pracy sprawiają, że nigdzie tak naprawdę nie jesteś u siebie. Trudno zadzierzgnąć głębsze relacje, a dawniejsze powoli słabną. Każdą relację należy bowiem karmić i pielęgnować jak doniczkową roślinkę. Niepodlewana, schowana w cieniu, zwyczajnie zdechnie. Uschnie lub zacznie gnić. Koniec końców zostajesz sam, zaczynasz wszystko od nowa. I potem jeszcze raz. I jeszcze. I po raz kolejny. Mam więc swoją niezależność. Nie ma nikogo, kto zrobiły kanapki do pracy, pozmywał, kto przyniósłby i zrobił herbatę, kiedy ból głowy tańczy "eeee Macarena!" Nikt się o ciebie nie zatroszczy, nie zrobi zakupów, nie poda szklanki wody, gdy jelitówka skutecznie opróżnia twój żołądek. Jesteś sam, zdany tylko na swoją moc i nie moc. Ci bliżsi znajomi, rodzina znajdują się półtorej tysiąca kilometrów od ciebie, zaś nowo poznanych osób nie będziesz ściągać i suszyć im głowy, że źle się czujesz, ledwie poruszasz się z powodu gorączki, a jedzenie się skończyło. Gdy na rowerze łapie cię grad i porządnie przetrzepie skórę nie ma nikogo, kto zaparzyłby herbatę lub pomógł ściągnąć przemoczone ubrania, gdyż twoje zgrabiałe ręce są zbyt sztywne. aby poradzić sobie z guzikami.
Poznałam sporo ludzie, odwiedziłam sporo miejsc, tylko po to aby odkryć, że najszczęśliwsza, najbardziej spokojna byłam w domu. Na mojej małej wioseczce bez ulicy, sklepu, z 5 domami, gdzie ludzi zwyczajnie się nie widuje, raz na jakiś czas polną drogę przejedzie sąsiad do swego gospodarstwa.Ta niezależność, o której kiedyś marzyłam, zmiana miejsc zamieszkania pozwoliła mi dojrzeć do tego, aby zrozumieć jak ważne jest posiadanie miejsca, które można nazwać domem. Twojego małego skrawka na ziemi, bo więcej wcale nie znaczy lepiej. Inaczej wcale nie oznacza ciekawiej. Ale aby to zrozumieć,najpierw musiałam przejść swoją ścieżkę. Wszystko po to, by zrozumieć czego się chce oraz dlaczego właśnie tego, a nie czegoś innego. Także pozostaje mi nadzieje, że któregoś dnia uda mi się osiągnąć to, do czego spokojnie krok po kroku będę dążyć. Bunt już dawno zgasł, zastąpiony cierpkim spojrzeniem na rzeczywistość. Nie mam zamiaru walczyć z tym, jak rzeczy są urządzone, raczej należy zrozumieć reguły gry i postępować według nich. Nie na wszystko mamy wpływ. Nie ważne, jak bardzo możemy kogoś kochać, jeśli ta osoba ma nas tam, gdzie słońce nie dochodzi, możemy zrobić wszystko co w naszej mocy, ale jeśli stan rzeczy się nie zmieni, trzeba zwyczajnie zaakceptować to. Takie już jest życie, każdy ma wolną wolę, a obecny ból i smuteczek za jakiś czas pozostanie wspomnieniem. Może gorzkim, ale tylko wspomnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz