Są ludzie, którzy zostali powołani na ten świat z wydawałoby się, nieskończoną ilością szczęścia. Z niewyczerpaną liczbą pozytywnych zbiegów okoliczności. Gdy wyjdą za późno z domu na autobus, ten akurat przyjedzie na przystanek dokładnie w tym samym czasie, gdy oni do niego dobiegną. Stojąc na światłach podczas ulewy, gdy samochód ze zbyt dużą prędkością wjedzie w kałuże przy przejściu, a fontanna błotnistej wody z impetem poleci w stronę przechodniów, im zmoczy tylko czubki butów. W wszelkich grach losowych odbywających się w grupie znajomych, najczęściej przy wtórze napojów wysokoprocentowych, typują wygrany los bądź wyrzucają liczbę oczek potrzebnych do wygranej. Wytypowanie przez los/przeznaczenie/fatum (niepotrzebne skreślić), pierdoleni szczęściarze, którzy nigdy nie uświnią się podczas jedzenia lodów, gdy wiatr wali prosto w twarz z prędkością 70km/h, a komputer podczas oglądania filmu nie postanowi nagle spędzić trzech godzin na niepotrzebnych nikomu aktualizacjach systemu.
Są też ludzie, którzy krótko rzecz ujmując, mają przejebane. Gdy wyjdą z domu po kilku minutach z niemal bezchmurnego nieba zaczyna walić grad wielkości dojrzałych wiśni. Na pustym chodniku wdepną w nie wiadomo skąd pojawiające się psie łajno. Niezależnie jak wcześnie wyjdą na autobus, ten nigdy kurwa nie jest na czas. Nigdy. I do tej drugiej kategorii zaliczam się ja. Będzie to więc opowieść, którą można najlepiej podsumować słowami piosenki "Znowu w życiu mi nie wyszło". Niemniej, niezależnie od tego, jak bardzo zbiegi okoliczności były mi nieprzychylne, nie znaczy to bynajmniej, iż nie przestałam łapkami gmerać w tej kupie gówna zwanej rzeczywistością, aby wydłubać sobie swój domek. Niczym wytrwały żuk gnojarz pcham tą moją kulę, ponieważ niezależnie od jej konsystencji czy zapachu, jest to wszystko, co mam. Niczym karaluch wytrwale szukający schronienia przed ludzkim butem, instynkt przetrwania pcha mnie dalej.
Także tego, drogi czytelniku, jeśli chcesz poznać historię osoby, której zdrowie psychiczne zostało wystawione na ciężką próbę, zapraszam dalej. Całej reszcie życzę udanego dnia i oby wasi ulubieni bohaterowie w serialu nie zostali pod koniec serii zabici w głupi sposób.
***
Lepkie,gęste od wilgoci powietrze uderzało we mnie, gdy gnałam na rowerze do domu. Migotliwe światełko jednorazowych lampek rowerowych oświetlało wąski pas ścieżki rowerowej przede mną. Z płuc wydobywał się równy, ciężki oddech. Tym razem miałam szczęście, wiatr ucichł kolo godziny 23:00, więc nie musiałam z nim walczyć podczas drogi powrotnej przez te opuszczone zdawałoby się połacie pól na rzadkim w tych rejonach, wypizdowiu. Pęd powietrza rozwiewał przyklejone potem do czoła włosy. Marzyłam tylko o tym, aby wrócić do domu, usiąść w ciszy na balkonie, wyjąć z lodówki piwo i rozkoszować się zimnym, złocistym trunkiem wpadającym do żołądka. Na samą myśl o dźwięku otwieranej puszki z głośnym pssst, przechodził mnie dreszcz rozkoszy. Jeszcze tylko 10km dzieliło mnie od tego przybytku radości. Z rozważań wyrwał mnie widok majaczący w oddali. Oczy przyzwyczajone już do ciemności panującej wokół wychwyciły jakiś czarny kształt zagradzający ścieżkę. Instynktownie zwolniłam. Ciemniejszy kształt nie poruszał się. Poczułam, jak serce bijące i tak już szybko z powodu jazdy, stopniowo przyśpieszało wraz z upływem odległości dzielącej mnie od dziwnego kształtu. Wreszcie chybotliwy snop światła jednorazówek dosięgnął obiekt przede mną. Drogę zagradzała postać rozłożonego na całą szerokość ścieżki starszego mężczyzny w dziwacznych, poniszczonych ubraniach. Z moich ust wyrwało się poirytowane charknięcie. No ja pierdole, człowiek nie może nawet w spokoju wrócić do domu, bo jakiś stary kiep postanowił sobie zasnąć po radosnej libacji na środku drogi. Pomijają już fakt, co trzeba mieć w głowie, aby wybrać akurat takie miejsce pośrodku niczego, do najbliższych domków jednorodzinnych było spokojnie z 5 km, kto przy zdrowych zmysłach rozkłada się w taki sposób? Przecież wiele osób nie używa lampek, także mógł go ktoś przejechać, o podrasowanych skuterach pędzących na złamanie karku nie wspominając. Po krótki namyśle potrzebnym na zahamowanie przed leżącym ciałem postanowiłam zrobić to, co wielokrotnie robiłam przy podobnych widoku spotykanym za czasów, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce. Zeszłam z roweru, chcąc wyminąć ciało idąc kawałkiem pola. Czynność tę skutecznie uniemożliwiła mi dłoń, która nie wiadomo skąd wystrzeliła i zacisnęła się na mojej kostce. Wzdrygnęłam się.
- Let it go kurwa - warknęłam. Niestety, ręka nie odpuszczała. Mlasnęłam niezadowolona, wyciągając jedną ręką telefon z kieszeni i włączyłam latarkę, kierując ostry strumień światła w kierunku potencjalnej twarzy pijaka.
Patrzyły na mnie duże oczy osadzone w pomarszczonej twarzy pokrytej wątrobowymi plamami. Siwe, posklejane od wilgoci włosy przylegały niczym chusta do jego twarzy. Nieświadomie puściłam przytrzymywany prawą ręką rower, który z brzękotem łańcucha opadł na pobocze. Widziałam w życiu wielu pijaków czy bezdomnych, dlatego też pomimo ubrań opłakująyh czasy swojej świetnośi mogłam z całą pwnością stwierdzić, iż nie jest to żaden z nich. Odwróciłam się i przykucnęłam przy mężczyźnie.
- Hej, nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Wezwać pogotowie? - zapytałam zaniepokojona po angielsku. Duże oczy wpatrywały się we mnie z uwagą. Powolnym ruchem puścił narescie moją kostkę i podniósł się do pozycji kucniętej. Chcialam mu jakoś pomóc, ale zignorował wyciągniętą dłoń. Poprawił sięgające ramion, nieco splątane siwe włosy i po raz kolejny zaczął mi się przyglądać z uwagą. Zmarszczyłam brwi. Może facet jest w jakimś szoku? Prawdopodobnie to jakiś dziadek z najbliższej wioski cierpiący na starczą demencję. Nasze twarzy znalazły się na miej więcej tym samym poziomie. Już chciałam coś powiedzieć, gdy staruszek niespodziewanie się odezwał.
- Daj mi rękę - rzekł silnym o dziwo głosem. Musi być przyzwyczajony do wydawanie poleceń, przemknęło mi przez myśl. Posłusznie wyciągnęłam dłoń.
Dziadek przekrzywił głowę niczym ptak i delikatnie, z wahaniem dotknął środka mojej dłoni długim, sękatym palcem.
Tak, pomyślałam, to jest jeden z tych momentów w życiu, gdy gówna spada z nieba. Zamiast pędzić do zimnego piwka, siedze se na drodze z jakimś sklerotycznym dziadkiem, który puka palcem w środek mojej dłoni. Dlaczego, dlaczego tego typu rzeczy zawsze mi się przytrafiają? Pomstując w duchu na nieszczęsny los, przestałam skupiać się tak bardzo na staruszku, ten zaś umieścił na mojej dłoni chropowaty, dosyć ciężki kamień wielkości śliwki.
- To dla ciebie. Jeszcze się spotkamy. Nie tego się spodziewałem, ale oni muszą wiedzieć lepiej. Jesteś następna. Jaka szkoda, chłopak byłby lepszy. Jest co jest. Będzie co musi być. Co nie musi, to nie będzie - z tymi ostatnimi słowami wstał i strzepał piasek ze swojego długiego płaszczu.
No to kurwa, pięknie. Dziadek jest pierdolnięty. Klnąc w duchu na wszelkie plagi egipskie, wyłączyłam telefon i weszłam w tryb wybierania wystukując 911.
- Spokojnie, zaraz zjawi się ktoś, kto panu pomoże, proszę usiąść i sobie odpocząć - powiedziałam, przykładając telefon do ucha.
Zza pleców rozdarło się przeraźliwie jakieś wodne ptaszysko, co spowodowało, że niechcący przycisnęłam palec, kończąc tym samym połączenie.
- Kurwa- warknęłam. Spojrzałam przed siebie, chcąć skontrolować stan szalonego staruszka. Oczy jednak nie napotkały żadnego kształtu. Zamiast 911 znowu włączyłam latarkę i zaczęłam przeczesywać wzrokiem teren wokoł mnie.Oprócz trawy, karłowatej pszenicy po lewej stronie oraz ciemnych kształtów drew majaczących w oddali po prawej, nie było nikogo. Poczułam, jak adrenalina znowu skacze. Z bijącym oraz mocniej sercem zawołałam głośno.
- Hej! Gdzie jesteś?! Zadzwonię po pomoc!
Odpowiedziały mi tylko zawodzące gdzieś w oddali ptaszyska. Przytłoczyło mnie nagle poczucie absurdu tej całej sytuacji. Sięgnęłam do kieszeni, gdzie włożyłam otrzymany przez staruszka kamień podczas próby połączenia się z 911.
Była pusta.
Także tego, drogi czytelniku, jeśli chcesz poznać historię osoby, której zdrowie psychiczne zostało wystawione na ciężką próbę, zapraszam dalej. Całej reszcie życzę udanego dnia i oby wasi ulubieni bohaterowie w serialu nie zostali pod koniec serii zabici w głupi sposób.
***
Lepkie,gęste od wilgoci powietrze uderzało we mnie, gdy gnałam na rowerze do domu. Migotliwe światełko jednorazowych lampek rowerowych oświetlało wąski pas ścieżki rowerowej przede mną. Z płuc wydobywał się równy, ciężki oddech. Tym razem miałam szczęście, wiatr ucichł kolo godziny 23:00, więc nie musiałam z nim walczyć podczas drogi powrotnej przez te opuszczone zdawałoby się połacie pól na rzadkim w tych rejonach, wypizdowiu. Pęd powietrza rozwiewał przyklejone potem do czoła włosy. Marzyłam tylko o tym, aby wrócić do domu, usiąść w ciszy na balkonie, wyjąć z lodówki piwo i rozkoszować się zimnym, złocistym trunkiem wpadającym do żołądka. Na samą myśl o dźwięku otwieranej puszki z głośnym pssst, przechodził mnie dreszcz rozkoszy. Jeszcze tylko 10km dzieliło mnie od tego przybytku radości. Z rozważań wyrwał mnie widok majaczący w oddali. Oczy przyzwyczajone już do ciemności panującej wokół wychwyciły jakiś czarny kształt zagradzający ścieżkę. Instynktownie zwolniłam. Ciemniejszy kształt nie poruszał się. Poczułam, jak serce bijące i tak już szybko z powodu jazdy, stopniowo przyśpieszało wraz z upływem odległości dzielącej mnie od dziwnego kształtu. Wreszcie chybotliwy snop światła jednorazówek dosięgnął obiekt przede mną. Drogę zagradzała postać rozłożonego na całą szerokość ścieżki starszego mężczyzny w dziwacznych, poniszczonych ubraniach. Z moich ust wyrwało się poirytowane charknięcie. No ja pierdole, człowiek nie może nawet w spokoju wrócić do domu, bo jakiś stary kiep postanowił sobie zasnąć po radosnej libacji na środku drogi. Pomijają już fakt, co trzeba mieć w głowie, aby wybrać akurat takie miejsce pośrodku niczego, do najbliższych domków jednorodzinnych było spokojnie z 5 km, kto przy zdrowych zmysłach rozkłada się w taki sposób? Przecież wiele osób nie używa lampek, także mógł go ktoś przejechać, o podrasowanych skuterach pędzących na złamanie karku nie wspominając. Po krótki namyśle potrzebnym na zahamowanie przed leżącym ciałem postanowiłam zrobić to, co wielokrotnie robiłam przy podobnych widoku spotykanym za czasów, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce. Zeszłam z roweru, chcąc wyminąć ciało idąc kawałkiem pola. Czynność tę skutecznie uniemożliwiła mi dłoń, która nie wiadomo skąd wystrzeliła i zacisnęła się na mojej kostce. Wzdrygnęłam się.
- Let it go kurwa - warknęłam. Niestety, ręka nie odpuszczała. Mlasnęłam niezadowolona, wyciągając jedną ręką telefon z kieszeni i włączyłam latarkę, kierując ostry strumień światła w kierunku potencjalnej twarzy pijaka.
Patrzyły na mnie duże oczy osadzone w pomarszczonej twarzy pokrytej wątrobowymi plamami. Siwe, posklejane od wilgoci włosy przylegały niczym chusta do jego twarzy. Nieświadomie puściłam przytrzymywany prawą ręką rower, który z brzękotem łańcucha opadł na pobocze. Widziałam w życiu wielu pijaków czy bezdomnych, dlatego też pomimo ubrań opłakująyh czasy swojej świetnośi mogłam z całą pwnością stwierdzić, iż nie jest to żaden z nich. Odwróciłam się i przykucnęłam przy mężczyźnie.
- Hej, nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Wezwać pogotowie? - zapytałam zaniepokojona po angielsku. Duże oczy wpatrywały się we mnie z uwagą. Powolnym ruchem puścił narescie moją kostkę i podniósł się do pozycji kucniętej. Chcialam mu jakoś pomóc, ale zignorował wyciągniętą dłoń. Poprawił sięgające ramion, nieco splątane siwe włosy i po raz kolejny zaczął mi się przyglądać z uwagą. Zmarszczyłam brwi. Może facet jest w jakimś szoku? Prawdopodobnie to jakiś dziadek z najbliższej wioski cierpiący na starczą demencję. Nasze twarzy znalazły się na miej więcej tym samym poziomie. Już chciałam coś powiedzieć, gdy staruszek niespodziewanie się odezwał.
- Daj mi rękę - rzekł silnym o dziwo głosem. Musi być przyzwyczajony do wydawanie poleceń, przemknęło mi przez myśl. Posłusznie wyciągnęłam dłoń.
Dziadek przekrzywił głowę niczym ptak i delikatnie, z wahaniem dotknął środka mojej dłoni długim, sękatym palcem.
Tak, pomyślałam, to jest jeden z tych momentów w życiu, gdy gówna spada z nieba. Zamiast pędzić do zimnego piwka, siedze se na drodze z jakimś sklerotycznym dziadkiem, który puka palcem w środek mojej dłoni. Dlaczego, dlaczego tego typu rzeczy zawsze mi się przytrafiają? Pomstując w duchu na nieszczęsny los, przestałam skupiać się tak bardzo na staruszku, ten zaś umieścił na mojej dłoni chropowaty, dosyć ciężki kamień wielkości śliwki.
- To dla ciebie. Jeszcze się spotkamy. Nie tego się spodziewałem, ale oni muszą wiedzieć lepiej. Jesteś następna. Jaka szkoda, chłopak byłby lepszy. Jest co jest. Będzie co musi być. Co nie musi, to nie będzie - z tymi ostatnimi słowami wstał i strzepał piasek ze swojego długiego płaszczu.
No to kurwa, pięknie. Dziadek jest pierdolnięty. Klnąc w duchu na wszelkie plagi egipskie, wyłączyłam telefon i weszłam w tryb wybierania wystukując 911.
- Spokojnie, zaraz zjawi się ktoś, kto panu pomoże, proszę usiąść i sobie odpocząć - powiedziałam, przykładając telefon do ucha.
Zza pleców rozdarło się przeraźliwie jakieś wodne ptaszysko, co spowodowało, że niechcący przycisnęłam palec, kończąc tym samym połączenie.
- Kurwa- warknęłam. Spojrzałam przed siebie, chcąć skontrolować stan szalonego staruszka. Oczy jednak nie napotkały żadnego kształtu. Zamiast 911 znowu włączyłam latarkę i zaczęłam przeczesywać wzrokiem teren wokoł mnie.Oprócz trawy, karłowatej pszenicy po lewej stronie oraz ciemnych kształtów drew majaczących w oddali po prawej, nie było nikogo. Poczułam, jak adrenalina znowu skacze. Z bijącym oraz mocniej sercem zawołałam głośno.
- Hej! Gdzie jesteś?! Zadzwonię po pomoc!
Odpowiedziały mi tylko zawodzące gdzieś w oddali ptaszyska. Przytłoczyło mnie nagle poczucie absurdu tej całej sytuacji. Sięgnęłam do kieszeni, gdzie włożyłam otrzymany przez staruszka kamień podczas próby połączenia się z 911.
Była pusta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz