Z cyklu: Życie w dziczy. Zagadka mechanicznej krowy.
Dziennik 27.01.2013r. Od czasu mojego zamieszkania w tej niebezpiecznej
krainie, zdarzyło się wiele. Zdążyłam trochę poznać zwyczaje miejscowej
ludności, co stępiło moją czujność i nie przygotowało na wydarzenia
dzisiejszego dnia.
Z pozoru dzień ten rozpoczął się jak wiele innych - po opuszczeniu swego legowiska w bezpiecznym, zamykanym na klucz
pokoju, moją uwagę przykuły plamy w kolorze burgundu. Starając się nie
wdepnąć w przedziwną ciecz, ruszyłam w stronę łazienki. Przy samych
drzwiach ślady stały się intensywniejsze - wówczas spostrzegłam, iż
zawierają nie tylko ciecz, ale też nieregularnego kształtu kawałki.
Przypuszczenia, jakie wówczas zrodziły się w mym umyśle, potwierdziła
zawartość zlewu. Miałam do czynienia z wyjątkowo obfitymi wymiocinami.
Pełna podziwu dla wyboru zlewu (był to jedyny, który nie działał, a co
za tym idzie, nie można było spłukać zawartości owego zlewu), ruszyłam w
kierunku toalet, gdzie deskę klozetową zdobiły rozliczne, burgundowe
plamy. Cofnęłam się więc w stronę pryszniców i z ulgą stwierdziłam, iż
nie ucierpiały w tym natarciu,co pozwoliło mi na spokojne przygotowanie
się do pracy. Do tej chwil wszystko wydawało się przebiegać swym zwykłym
torem. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy wracając, po godzinie
23,zastałam korytarz zasypany jedzeniem. Zasypany nie jest bynajmniej
przypadkowym określeniem. Wglądało to bowiem tak, jakby z sufitu na
ziemie pospadały kawałki sałaty, groszku, ziemniaków, jajek i wielu,
wielu innych rzeczy, których w szoku nie rozpoznałam. Starając się
wdeptywać w jak najmniejszą ilość spostrzegłam, że deszcz jedzenia
nawałnicą musiał opaść w kuchni. Wstrząśnięta postanowiłam poinformować o
swoim odkryciu współlokatorkę. Ta jednak, miast wyjaśnić mi, skąd wziął
się deszcz jedzenia poinformowała o wydarzeniu, mającym miejsce, zanim
przybyłam do swego legowiska. Otóż godzin parę wcześniej kuchnię z
nieprzepartą energią przemierzała mechaniczna krowa. Ale nie byle jaka -
wielkości owczarka niemieckiego. Krowa, a potem ulewa jedzenia? To nie
mógł być przypadek! Ludność tubylcza maczała w tym swoje niecne palce.
Po przeanalizowaniu raz jeszcze wszystkich faktów, wniosek musiał
nasunąć się tylko jeden - jedno z plemion wezwało inny obiekt kultu -
tym razem była nim sporych rozmiarów, mechaniczna krowa. Oddając się
magicznym obrzędom polegającym na dzikim pląsie po kuchni, sprowadziła
deszcz jedzenia na nasze piętro. Teraz tubylcy będą mogli zebrać darmowe
jedzenie i nadejdą dla nich tłuste dni. Zapewne burgundowe ślady
musiały oznaczać dla nich nadejście jakiejś klęski żywiołowej i
postanowili się przed nią uchronić.Czym prędzej więc udałam się do
kuchni, by odnaleźć symbol kultu. Niestety, mechaniczna krowa zniknęła.
Jaki był jej los, po sprowadzeniu jedzenia? Co się z nią stało po
zakończeniu rytuału? Na te pytania mam niestety wrażenie, nie będzie mi
dane odnaleźć odpowiedzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz