Zdarza się często, że nasz przyjazd do domu styka się z najazdem ciekawskich ciotek. Ciekawska ciotka (bądź sąsiadka), znająca przepis na udane życie, jest osobistością powszechnie występującą. Wiele ma imion. wiele twarzy, ale w zasadniczym zarysie.... jest taka sama. Zaczyna się niby banalnie. Co tam u nas? Co studiujemy (bo jej Miecio jest już na czwartym roku politechniki!) i czy dobrze nam idzie ? (Mieciowi, oczywiście, zawsze idzie dobrze) Czy mamy już chłopaka/dziewczynę? Jeśli tak, to kiedy planujemy się pobrać, gdzie żyć i czy wiemy już, co będziemy robić przez najbliższe dziesięć lat (Miecio, oczywiście, wie i na pewno jego wizja przyszłości się spełni). No więc odpowiadamy skromnie, że coś tam studiujemy, że już kończymy i że owszem, wiemy, iż w przeciwieństwie do Miecia, pracy po tym kierunku nie będzie. Ciekawska ciotka/sąsiadka wzdycha nad naszym przyszłym losem, jakby to jej latorośli co najmniej miało pójść tak fatalnie, jak nam. Następnie przechodzi do meritum - i z przylepionym uprzejmym uśmiechem do twarzy słuchamy, jaką to niesamowicie zdolną bestią jest Miecio. I że wszystkie panny to za nim oczami strzelają. Gratulujemy więc. I pytamy, wciąż niezmiernie uprzejmie, co takiego dokładnie Miecio na tej politechnice studiuje? Ciekawska ciotka/ sąsiadka przez chwilę marszczy czoło w głębokim zamyśleniu i odpowiada, że to coś związanego z budowlanką jest. To miło odpowiadamy, a w głowie przesuwają się wiadomości o firmach i spółkach budowlanych, które ogłosiły upadłość. A czy Miecio może ma jakieś stypendium skoro taki zdolnych chłopak z niego? Sąsiadka machnęła ręką, że nie ma, bo to strasznie ciężki kierunek i tylko po znajomości się stypendia rozdaje. Kiwamy głową ze współczuciem.I zrozumieniem. Dalej ratuje nas wejście kogoś z rodzeństwa i zmiana potencjalnego obiektu zainteresowania z nas, na nieszczęsną siostrę/ brata.
3 miesiące później dowiadujemy się od innej, serdecznej duszyczki, że ów Miecio już nie studiuje, bowiem zgubione zostały WSZYSTKIE, ale to WSZYSTKIE jego dokumenty potwierdzające zaliczenie przedmiotów z ostatnich dwóch lat. I okazuje się, że ta zdolna bestia, Miecio, wciąż tkwi na 2 roku i co gorsza, z powodu urzędniczego zamieszania, chcą go wyrzucić z prześwietnej uczelni, jaką jest politechnika. Wzdychamy i staramy się nie zawieść naszej informatorki w okrzykach zdumienia oraz oburzenia (co wcale nie jest takie proste, gdy myślimy sobie, że z tego Miecia to faktycznie niezła bestyjka, żeby tak własnych rodziców w bambuko robić).
Po odejściu serdecznej duszyczki, popijając kubek parującej herbaty, pozwalamy sobie na chwilę nostalgicznych rozważań.Może i szlag trafia nasze plany w związku z poznawaniem praw, jakimi rządzi się rynek pracy. Może i nie jesteśmy wybitnymi jednostkami, nie mamy wujka - prezesa, który już grzeje nam ciepłą posadkę. Wreszcie, nie otwiera się przed nami perspektywa przyszłego rodzicielstwa oraz rychłego małżeństwa (nie jesteśmy wszak tak pociągający, jak znany nam z opowieści, przesławny Miecio). Ale jednak... mamy głowę na karku, dwie zdolne do pracy ręce oraz chęć, by tę prace znaleźć (nie ważne czy tu, w Polszy, czy gdzieś hen, za granicą). I dochodzimy po chwili do wniosku, że wcale nie zazdrościmy Mieciowi i nie chcemy być nim. Odkładamy opróżniony kubek, a w głowie tkwi ostatnia myśl - lepiej być uczciwym, acz przeciętnym człowiekiem, niż największą nawet gwiazdeczką, której sława opiera się na mirażu własnych wyobrażeń o sobie oraz wyssanych z palca opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz