Ostatnio przez długi czas nie pisałam, gdyż nie miałam siły.
Mam za sobą już 4 dni pracy i modlę się o to, aby jutro przypadł dej of.
Turbulencji w pracy było wiele. Powoli coraz więcej rozumiem z różnych
oznaczeń. I wiem, że zostanę tu co najwyżej 6 tygodni. 10 po prostu fizycznie
nie wytrzymam, tak sądzę. Mam za sobą dwa dni z nadgodzinami, gdy wstaje się o
5 a wraca o w pół do 20. Najgorszy w
pracy jest strach, że nie wyrobię się ponad próg zwolnień. Wynosi on 3,5 funta
a norma 6. Na początku sądziłam, że
jestem naprawdę beznadziejna, skoro nie potrafię jej wyrobić. Codziennie jest
wywieszana lista z średnią zarobionych pieniędzy i przepracowanych godzin. Od
godzin pracy odliczana jest godzina na przerwy, rozdzielona na trzy części.
Oraz czas potrzebny na przejście z jednego pola na drugie. Na razie moja górna
granica wynosi 4.9 funta a dolna 4,5. Zobaczymy, jak będzie dziś. Okazuje się,
że na liście ustawionej ilością zarobionych pieniędzy, plasuje się w środku,
czyli nie idzie mi tak źle, jak mogłabym przypuszczać. Ponadto cały czas
towarzyszy napięcie, czy Twoja skrzynka ma wystarczająco good quality i nie
zostanie na redżekcie. We wtorek aż 4 z moich 13 skrzynek zostały odrzucone. W
środę, z powodu dej ofa lidera grupy zostaliśmy przydzieleni do innego, Alicji.
Głęboko żałowałam, że normalnie tam odgórnie mnie nie wrzucono. W grupie
znajdowało się sporo Polaków, więc nie czuliśmy się tak obco. Poza tym, Alicja
nawet w połowie nie jest tak wymagająca jak Marta G. Niestety, nie zrobiła nam
trzeciej przerwy, w związku z czym przez ostatnie 5 godzin musieliśmy strasznie
zasuwać w skwarze siedząc pod plandekami, jakimi są przykryte u góry maliny
(takim zadaszeniem jak w szklarniach) bez możliwości wytchnienia i łyka wody.
Okropne uczucie. Ponadto okazało się, iż w związku z tym, że są inne skrzynki,
aby wyrobić normę, trzeba zerwać aż 4 na godzinę (1 skrzynka kosztuje 1,3 funta),
czego nie wiedziałam i przez dwie godziny zerwałam 5 myśląc, iż skoro dwie na
godzinę wystarczą, to wszystko jest w porządku. Otóż nie, i gdy Daniel
wyprowadził mnie z błędu, przeraziłam się strasznie. Podczas kolejnych dwóch
godzin zapierdalając dosłownie, aż pot zalewał mi oczy, zerwałam 7. Po drugiej
przerwie trafiłam na dobry rządek i znów zaciskając zęby i próbując ignorować
ból rozciąganych na siłę, obolałych mięśni (najładniejsze maliny rosły
strasznie wysoko), zerwałam w ciągu następnych dwóch godzin 15 skrzynek.
Okazało się, iż musimy zrobić jeszcze jedno pole więcej, więc brnąc w błocie
zrywaliśmy dalej. Łącznie tego dnia zerwałam 28-29 skrzynek. Żadna nie została
odrzucona, a Alicja tylko pobieżnie sprawdzałam rzędy w tunelu naszego teamu (na
początku dnia przy przydziale do tuneli tworzą się teamy i do końca dnia
pracują razem),w związku z czym nie musiałam się cofać i tracić cennego czasu.
W przypadku pracy z Martą, każdy rządek w tunelu jest dokładnie sprawdzony (są
trzy rządki, tyli 6 stron, a więc 6 osób trafia do teamu) i każe się cofać i
sprawdzać raz jeszcze. W ten sposób traci się sporo cennego czasu, podczas
którego można by zapełniać skrzynki. Drugiego dnia 2 z moich zostały źle
posortowane kolorystycznie, w związku z czym teraz jestem bardzo ostrożna i się
dokładnie przyglądam malinom, aby móc orzec, która jest pomarańczowo- różowa, a
która czerwono- różowa. Dzisiaj zbieraliśmy do skrzynek (okazuje się, iż są różne skrzynki o różnej
wartości, w związku z czym są różne normy tego, ile powinno się zebrać) za 3
funty. Byłam taka szczęśliwa, gdy udało mi się w dwie godziny zebrać 4 skrzynki
i żadna nie została odrzucona. Wszystko zmieniło się po przerwie, gdy dwie z
nich zostały odrzucone, musiałam się z wszystkimi cofnąć do innego tunelu, co
zabrało masę czasu, a że rządek był bardziej niż marny, robiłam co mogłam, aby
zebrać chociaż coś. Podeszła do mnie, gdy zbierałam Marta G i powiedziała, że
dwie z moich skrzynek ze względu na quality
zostały odrzucone i muszę być bardziej uważna. Dziś był menager i wysłał
dwóch Słowaków do domu z tego powodu z Warmingami (przypominam, 3 warmingi to
zwolnienie) i szkoda by było, gdybym i ja musiała z takiego powodu szybciej
kończyć pracę. Poszłam je poprawić, co zabrało mi jakieś 20 min, więc omal się
nie rozpłakałam (często mam takie uczucie na polu, gdy nie ma w moim rzędzie
malin, nie wyrabiam minimum, czy też po raz kolejny zły produkt włożyłam i moje
skrzynki zostały odrzucone), ale ignorując potworną duchotę i (teraz wiem
dokładnie ,co czuje tata, gdy pot wlewa mu się do oczu, a ubranie klei się do
ciała) narzuciłam sobie mordercze tempo i skończyłam dziś, gdy nie pracowaliśmy
całych 8 godzin, 12 skrzynek. Żadna już nie została odrzucona. Niemniej ciężko
jest, gdy człowiek się śpieszy, przestrzegać wszystkich wymogów, które wyżej
opisałam, aby quality była dobra. Właśnie Daniel powiedział, że jutro znowu na
6 Salmans. Nienawidzę tego pola, trzeba się z ciężką taczką wspinać pod górę.
Na szycie czuję się, jakbym miała wypluć płuca. Kalosze nie są najlepszym
obuwiem do wspinaczki, w upale, jaki ostatnio mamy, nogi się w nich gotują, ale
bez nich przejście między rzędami, gdzie często i gęsto króluje okropne błoto, a
wózek ledwie da się przez nie przepchnąć, są niezbędne. Wczoraj, gdy skończyłam
pracę po jakichś 11 godzinach biegania, nie miałam już co jeść, więc zmuszona
byłam udać się do sklepu i zrobić dodatkowe 8km. W domu byłam 9.45 a o 5.10
pobudka. Najgorszy jednak z wszystkiego jest koszmarny ból nóg, którego nie da
się z niczym porównać. Gdy po powrocie i prysznicu próbujesz się położyć
czujesz się, jakbyś miał połamane obie nogi w kilku miejscach. Nie bolę cię
mięśnie, tylko kości. Ból jest potworny i nie wiesz jak masz się położyć, aby
stopy nie dotykały niczego i były wyprostowane. Około dwóch godzin mija, zanim
przestają drgać z powodu impulsów bólu przebiegających przez nerwy. Kolejną
rzeczą doprowadzającą do szaleństwa, są parzawki wielkości człowieka, dobrze
nawożone i odżywione. Któregoś dnia w tą samą dłoń poparzyłam się 4 razy. Na początku
oprócz bólu, ręka drętwieje i mrowi, później przez dwa następne dni przebiegają
przez nią coś na kształt impulsów elektrycznych, a miejsce poparzone do końca
dnia mrowi. Te pokrzywy są olbrzymie i schowane między liśćmi malin, tak iż
wcześniejsze dostrzeżenie ich jest praktycznie niemożliwe. Inne schorzenia,
czyli poharatane ręce niemal do ramion, plamy od parzawek, czy zwyczajne ślady
po pokłuciu są do zniesienia, chociaż pieką, ale czymże to jest wobec nóg?
Nawet ramiona, czy plecy nie powodują tak koszmarnego bólu. Uzbierałam cała
nową kolekcję różnych obtarć i siniaków, które odkrywam podczas prysznica po
całym dniu pracy. Jeśli zaś chodzi o lidera naszej grupy, Martę, Rumuna Stefana
sprawdzającego jakość, czy Ranerów (szczególnie przepadam za wesołym Ivanem),
to są naprawdę uprzejmi ludzie. Stawiają pewne wymagania, ale nie ma niczego,
co można by nawet przy możliwe najbardziej niechętnej opinii nazwać mobingiem.
Ludzie tu podchodzą do rzeczy fachowo, do pracowników normalnie. Z racji, iż
jestem znajomą Daniela, Marta patrzy na mnie łaskawszym okiem i jeśli na
cokolwiek mogę narzekać oprócz faktu, że praca jest ciężką, tą rzeczą będzie
moja nieudolność. Dzisiaj był 4 dzień pracy, a ja wciąż popełniam tyle błędów.
Powoli przyzwyczajam się do ludzi wchodzących w skład mojej grupy- czyli
głównie Rumunów, Bułgarów i małej grupki Słowaków. Niektórzy nawet znają
angielski, więc podstawowe sprawy można sprawnie wytłumaczyć. Stres, że
zostanie się wyrzuconym jest wystarczająco przerażający, dlatego też żadne groźby
nie są potrzebne. Każdy nowy dzień to walka. Walka z samym sobą, aby wydusić z
siebie więcej, lepiej, szybciej. Sądzę, że schudłam jakieś dwa kg do tej pory.
Wzmożony wysiłek i niewielkie racje żywnościowe (najczęściej przez cały dzień
zjem bułkę z serem i dwie miseczki płatków, a w skrajnym przypadku przez 15 h
żyłam na połówce przedwczorajszej, sczerstwiałej bułki, którą brałam z sobą na
pole pierwszego i drugiego dnia. Ser na szczęście nie spleśniał w tym słońcu )
sprawiają, iż uczucie głodu staje się czymś normalnym i zwyczajnym. Nie mogę
się doczekać dej ofa właśnie z tego powodu, że będę miała nareszcie okazję
wsiąść do busa wiozącego na szoping i zrobić porządne zakupy. Nieduże
oczywiście, postanowiłam wydawać jak najmniej pieniędzy, aby jak najszybciej
zaoszczędzić 6tys i wracać do domu. Cóż, następnym razem poszukam jakiejś mniej
wykańczającej pracy. Do tej pory, jeśli się nie pomyliłam w obliczeniach,
zarobiłam jakieś 1069 złotych. Tygodniowo przy dobrych wiatrach można wyciągnąć
1300 na czysto i bez trudu jestem w stanie w to uwierzyć. Zdecydowanie też
czuję, iż w pocie czoła zasłużyłam na każdego funta. Pracuje się 6dni w
tygodniu, jeden jest wolny. Nie wiadomo nigdy, który. To okazuje się na tablicy
około 7-8 p.m, gdy sprawdzasz, co figuruje przy Twoim nazwisku- czyli gdzie
jedziesz i o której zaczynasz, bądź też czy masz dzień wolny. Imjesteś lepszym
wydajniejszym pracownikiem, tym częściej wpisują Cię na listę do pracy. Mam
nadzieję, modlę się o to, aby jutro znowu nie było nadgodzin, tylko normalnie 8
godzin pracy. Zobaczymy, jak będzie. Oby tym razem poszło mi lepiej. Jedną z
rzeczy, które mi doskwierają, to samotność. Daniel i Daria mają oddzielny
pokój, na polu nie ma okazji zbytnio porozmawiać, mojego współlokatora
najczęściej nie ma, bo ma masę obowiązków. W związku z czym wszelkie
spostrzeżenia i uwagi zmuszona jestem zachować dla siebie.
A teraz słów kilka o samej Anglii. Nasz camp znajduje się na
wzgórzu, w związku z czym, gdy uda mi się wspiąć na chodnik przy głównej drodze
(strasznie wąski, swoją drogą), jeśli krzakory nie zasłaniają widoku (a należy
tu wspomnieć, iż ujmą chyba na honorze zarządcy dróg byłby fakt, iż jakieś
pobocze jest niezarośnięte. WSZYSTKIE co do jednego otacza albo murek, albo
gęstwina tuż przy drodze, a najczęściej po prostu jakieś równo ścięte, wysokie
krzakory, a nie tylko zwykły żywopłot. Pola oczywiście również każdej strony są
otoczone krzakami. Nie rozumiem tego, lecz cóż) zwracają uwagę prześliczne
domki ceglane (ale z zupełnie innej cegły niż u nas. Nie są rdzawe, a
jasnobeżowe, białe, brązowe, czy w ogóle w przeróżnych odcieniach, w dodatku
jakoś tak ładnie, gustownie zaprojektowane) nazwane. To nie byłby angielski
dom, gdyby nie nosił nazwy. Mija więc człowiek przeróżnie nazwane, czasem
bardziej, czasem mniej pomysłowo (jak np. white house- przyjrzałam się,
faktycznie był biały) z ślicznymi, zadbanymi ogródkami oraz parkingami. I tu
ważne spostrzeżenie- nie uświadczysz na drodze zbyt wiele osób, może osoby
uprawiające jogging, ale tak poza tym okolice świecą pustkami. Za to samochodów
jest co nie miara! Masa pędzi w jedną i drugą stronę zadbanymi, równymi
angielskimi drogami. I tu kolejna informacja, o której należy wspomnieć- idąc
więc chodnikiem i w miejscu, gdzie akurat żywopłot mniejszy jest, rozciąga się
przepiękny widok na dolinę pokrytą polami, zagajnikami i przeciętą
czteropasmową ulicą. Na kolejnym wzgórzu niebo odbija się w dwóch dosyć sporych
jeziorach (swoją drogą to fascynujące, iż nie w dolinie, a na wzgórzach są
jeziora). Gdy doszłam do miejscowości Sutborough (nie ma tam oczywiście
praktycznie żadnych znaków, tak jak w Polsce informujących, iż znalazło się w
danej miejscowości) na pobliskim boisku w pobliżu prześlicznego, mormonckiego
kościoła, grupka dzieci grała w
baseball. Dosyć fascynujący widok. Zwłaszcza dla kogoś, kto przyzwyczajony jest
do widoku dzieciaków grających w piłkę nożną.
Właśnie rozmawiam z Olivierem. On umie trochę słów po
polsku, więc nawet jego dziwny akcent nie przeszkadza i można się dogadać, a
jest to miły człowiek. To tyle, jeśli o moje spostrzeżenia chodzi na stan
obecny. Odliczam dni do powrotu do Polski. Mama będzie przerażona, jak zobaczy
moje ręce wyglądające tak, jakbym regularnie się cięła. Czasami zastanawiam
się, czy Edyta poradziłaby sobie lepiej, zebrała więcej… Ale szybko dochodzę do
wniosku, że nie. Jest ciężko i tyle. I nie wiem, czy polecić jej w przyszłym
roku wyjazd. Można ładnie zarobić ,ale trzeba dużo wysiłku i ciężko walczyć o
to, aby nie zostać zwolnionym.
Tęsknię za domem.