sobota, 4 sierpnia 2012

Back

Minęło już sporo czasu. od kiedy zamieściłam ostatniego posta. Przyczyn tej sytuacji było kilka, za najważniejszą uznać spokojnie można chroniczny brak netu. Wszelkie notki pisane w wolnych chwilach zaginęły gdzieś, hen, pochłonięte przez kompowe czeluście. Powróciłam już do domu (co raczej nikogo nie powinno dziwić, tak myślę) oraz jestem chora (co tym bardziej nie powinno wzbudzić wszelako zdziwienia). Muszę przyznać, iż tęsknię za Anglią i opuszczałam ją z żalem w sercu, gdyż zdążyłam już zapuścić tam korzenie oraz znaleźć nowych znajomych. Nawet teraz bez problemu jestem w stanie przywołać w pamięci widok pyszniących się w słońcu. zielonych hal, czy też obrośnietych różanymi krzewami wciskającymi się w szczeline pomiędzy kamieniami, kamiennych zabudowań. Nie wiem dlaczego, ale widok zabudowań wiejskich w hrabstwie kent wzbudza we mnie jakieś rozczulenie i rozmarzenie. Są po prostu przeurocze. Warunki życia w Anglii, stosunek zarobków do kosztów przeżycia. Wreszcie, specyficzna, uprzejma mentalność ludzka... to wszystko sprawiło, iż po miesiącu bytowania w tym kraju, zapragnęłam tam przy pierwszej nadarzającej się okazji powrócić.Przygody oraz sytuacje, z jakimi miałam okazję tam się zmierzyć upewniły mnie, iż nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nawet początkowe problemy z podróża powrotną (bilet lotniczy okazał się horrendalnie drogi, autobusy też, jednak zdążyłam poznać już sporo miłych osób, które zwróciły moją uwagę na możliwość podróżowania busem przewożacym rzeczy oraz osoby za w miarę rozsądną cenę, 80 funtów) dały mi poczucie, że potrafię sobie jakoś poradzić.

Teraz już od prawie dwóch tygodni siedzą w Polsce i mogą cieszyć się powikłaniami zaserwowanymi mi przez wdzięczne migdały, które napuchły, przyoblekły się w białe, ropne stroje (a konkretnie mówię tu o takich białych, ropnych guzkach) i w najlepsze pompują bakterię do wnętrza mojego organizmu. Tak więc z zmiennym szczęściem borykam się z bolącymi rękoma, nudnościami, zawrotami głowy, uczuciem słabości, bólem głowy, ucha, lewej strony szczęki i paroma inszymi, równie radosnymi schorzeniami. Z jednej strony miło jest, iż miast harować w domu, mogę spędzać większą część doby w mrocznym pokoju z barkiem dostępu do świeżego powietrza, czy też dziennego światła, jednakowoż wbrew opinii co niektórych osób, nie jestem tak do końca pozbawiona sumienia i przykro mi, iż muszę patrzeć, jak moje siostry wylewają siódme poty, wymęczone, niedospane, bez szansy na chociażby jeden dzień wolny. Moja pomoc znacznie by je odciążyła. na początku nawet wstawałam dwie godziny wcześniej, aby posprzątać jadalnię  oraz pomagałam przy śniadaniu, jednak dosyć szybko i to zadanie okazało się być ponad moje siły. Najgorsze jednakowoż jest to, iż oprócz pracy przy przygotowaniu posiłków oraz ogólnej przy sprzątaniu po gościach, jest to sezon przetworów. Coś, czego osobiście nienawidzę. Bowiem zabiera to kilka normalnie wolnych godzin w ciągu doby, które można by przeznaczyć. W związku z tym, na pół nieprzytomne siostry około wpół do ósmej zwlekają się z łóżka, by dzień pracy zakończyć o 23. i tak przez praktycznie cały tydzień.Enyłej, mam nadzieję, że zażywany przeze mnie antybiotyk chociaż trochę pomoże i będę mogła chociaż w jakimś stopniu im pomóc. Ale o tym przekonam się dopiero we wtorek,. kiedy zjem sobie ostatnią tabletkę.
Pobyt w domu jak zwykle odbił się na moim i Edowym obliczu. jesteśmy teraz dobrze wypasłe wielorybiątka. Cóż, przyjdą studia i z początkiem października zaczniemy powracać do naszych normalnych sylwetek. A tam, w naszym prawdziwym domu, dołączy do nas trzecia winorośl klanu Starków i w ten oto sposób jak zwykle cała familija rozpocznie kształcenie w progach tej samej uczelni.Edyta już nawet poczyniła plany jak spędzimy urodziny Beaty.

Ów Blog przynajmniej w pewnym stopniu skłania ku zachowaniu pewnej sumienności w prowadzeniu notek. W związku z naciskami wywieranymi na mnie przez Eda, a wiążącymi się z mą żałosną twórczością, gdybam nad umieszczeniem tu jakichś wypocin błahej natury, w skrócie opowiadań. Jednocześnie żywię nadzieję, iż po wejściu na bloga i widoku niedokończonego tekstu, wzbudzi to we mnie jakiś niemy wyrzut, ktory skłoni mnie do pociagnięcia historii. Zaliczam się bowiem w poczet tych osobników, które pisząc z głowy, wyklepując poszczególne słowa, same jakoś tworzą historię. Nie tworzą w głowie gotowych scenariuszy i nie przelewam ich na papier. Raczej historia sama sie pisze, ja ją stopniowo odkrywam a moment, gdy wiem już, jak się zakończy sprawia, iż opuszcza mnie jakakolwiek chęć twórcza i przestaję pisać. Wiem bowiem, co zdarzy się dalej, więc nie odczuwam potrzeby mozolnego przelewania wydarzeń na ekran monitora. Słowa Eda tkwią mi jednak zadrą w głowie, może więc jednak spróbuje napisać chociaż jedno opowiadanie posiadające zakończenie? Czas pokaże.